Zapomniana wojna, albo o skutkach nieuważności

Rok 2016. Wrocław, poranne godziny szczytu. Jadę do biura na rowerze, przede mną dziewczyna wykonująca mniej więcej tę samą czynność, tylko że ze słuchawkami na uszach. Duży ruch, jedziemy wolno. Nagle ona wyciąga telefon i zaczyna pisać SMS-a, jednocześnie przejeżdżając przez ulicę. Nie widzi auta, kierowca cudem wyhamowuje ze strachem w oczach. Dziewczyna chowa telefon, jedzie dalej. Chwilę potem wyprzedza innych rowerzystów na “trzeciego”, prawie tratując idącą chodnikiem kobietę.
Rok 1992. W Europie trwa wojna, o której lepiej nie wiedzieć, żeby dobrze spać. I tak jest tyle problemów. Polska, kraj w końcu uwolniony spod panowania różnych zaborców, staje na nogi i uczy się siermiężnego kapitalizmu. Wszyscy są zajęci robieniem biznesów lub po prostu odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Tysiąc kilometrów dalej trwa wojna nazywana domową, ale czy nie podobnie myślimy teraz o konflikcie na Ukrainie? Oto wyobraźmy sobie kraj, który po II wojnie światowej nadal nie jest spokojny, a żądni większej władzy politycy podsycają konflikt. Pewnego dnia się zaczyna – oto jeden naród napada na drugi, choć mieszkają w jednym kraju, są sąsiadami, a często swoimi nauczycielami, klientami, chłopakami. 
Wojna trwa trzy lata. Podczas niej dochodzi do niepojętego – oto niemal 50 lat po największej wojnie XX wieku powstają cztery obozy koncentracyjne. W obozach więzi się głównie kobiety i dzieci, bo mężczyźni zazwyczaj już nie żyją. Nikt się z nimi nie pieści – do lasu i już kolejny masowy grób gotowy. Najwięcej ofiar jest wśród tak zwanych Boszniaków, czyli muzułmanów, którzy właściwie nie mają szans obrony. Cały konflikt miał tło etniczne – niespotykane od czasów II wojny światowej. Na porządku dziennym były gwałty – dzięki raportującemu o nich dla ONZ Tadeuszowi Mazowieckiemu uznano je w roku 1993 za zbrodnię wojenną.
Czemu o tym piszę? Trafiłam niedawno na niesamowity, wstrząsający reportaż Wojciecha Tochmana “Jakbyś kamień jadła”, który opowiada o okresie “po” wojnie i prowadzonych na terenach wojennych ekshumacjach licznych tam masowych grobów. Opowiada o kobietach i nielicznych mężczyznach, którzy to przetrwali i teraz szukają kości swoich bliskich, żeby zaznać choć trochę spokoju ducha. Wiem, że mam refleks szachisty, ale jakoś do tej pory nie trafiałam na książki Tochmana. Teraz nadrabiam, a z każdym kolejnym przeczytanym słowem otwierają mi się szeroko oczy.
Piszę o tym dlatego, że nie mogę zrozumieć. Nie bestialstwa, odhumanizowania ofiar, nienawiści itp. One od dawna niestety tkwią w istocie ludzkiej i wygląda na to, że od czasu do czasu udaje się je po prostu “ucywilizować”. Nie mogę zrozumieć, że nie minęło wtedy jeszcze 50 lat od największej wojny świata, a praktycznie w środku Europy powstają obozy koncentracyjne i… nic. Nic, a to przecież są już czasy rozwiniętej komunikacji, satelitów itd. Nie można powiedzieć, że reszta kontynentu nie wiedziała, nie orientowała się, zarobiona była. Gdy dziennikarze telewizji brytyjskiej cudem i sposobem pokazali światu, co się tam dzieje, odbył się “nacisk społeczny” i Serbowie obozy musieli zlikwidować, ale ani wojna, ani ludobójstwo się nie zakończyły. Wręcz zintensyfikowano tak zwany przemysł wojenny, a kulminacja nastąpiła w roku 1995 Srebrenicy, gdzie zamordowano osiem tysięcy muzułmanów. Wtedy też obudził się świat, że warto coś z tym zrobić. Czemu tak późno?
Gdy zaczynała się wojna w Bośni i Hercegowinie, miałam dziesięć lat. Moim największym marzeniem był balet, a problemem brak kolorowych legginsów. Zazwyczaj w tym wieku dzieci mają podobne problemy. Co robili wtedy Polacy? Nasze rodziny? Czy widzieli materiały o Bośni i Hercegowinie w telewizji? Czy przełączali na coś innego? Czy rozmawiali o tym? Czy mam prawo wymagać od narodu doświadczonego różnymi konfliktami, w tym wewnętrznymi, żeby jeszcze angażował się w sprawy innych narodów? 
Czy tej wojnie można było zapobiec? Pewnie nie. Czy można ją było zakończyć wcześniej? Pewnie tak. Czy na świecie toczą się teraz podobne wojny? Niestety tak i moją rolą jest nie zamykać na to oczu, nawet jeśli to boli.
Nieuważność często się mści – człowiek zapomina, zajmuje się czymś innym, rozprasza się, wpada pod samochód. Uważność z kolei często boli. W tym przypadku jednak, co nas nie zabije, to nas wzmocni, bo z czego innego, jak nie z nieuważności (często świadomej) bierze się obojętność? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, ale teraz – przy tak rozwiniętych technologiach – coraz rzadziej można tak powiedzieć…
Uwaga!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *