Ti ri ti tran tran tran…czyli o potrzebie pielęgnowania pasji słów kilka


Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o tym, żeby zostać miss lub łyżwiarką figurową. Niesamowicie imponowały mi smukłe, wysportowane dziewczyny, ubrane w piękne sukienki i cudownie tańczące w rytm mniej lub bardziej podniosłej muzyki. Tak, tak, wiem, że to banał, ale jaki pociągający… Z tych marzeń udało mi się wyłuskać pasję do tańca, która towarzyszy mi od…28 lat. Brzmi przerażająco, ale taka jest prawda. Pierwsze kroki na parkiecie stawiałam jeszcze w “zerówce”, a potem było już tylko ciekawiej.


Balet, taniec współczesny, a potem duże problemy finansowe i cisza. Cisza wypełniona dyskotekami, szaleńczym tańcem w domu i ciągłą frustracją. Nie, nie da się uśpić na zawsze pasji, która drzemie, bo i tak w najmniej oczekiwanych momentach się budzi i krzyczy o uwagę.
Zatem następnie pojawiło się marzenie o…
Spadło na mnie zupełnie niespodziewanie i w dziwnych okolicznościach, ale nie chciało się odczepić. Nazbierałam więc pieniędzy i w najzwyklejszych butach na obcasach wybrałam się do jednej z wrocławskich szkół flamenco. Tam okazało się jednak, że moje kolano po licznych wycieczkach w góry i harcerskich szaleństwach nie pozwoli mi tańczyć dalej. Dwie operacje, mnóstwo dziwnych zastrzyków, godziny rehabilitacji i kilka przepłakanych nocy później okazało się, że jednak się da! Jedna z wrocławskich szkół flamenco nie przyjęła mnie jednak z powrotem, mówiąc, że nie będę już w stanie tańczyć “w pełni wydajnie” dalej. Jedną przepłakaną noc potem znalazłam inną wrocławską szkołę flamenco i tam już wsiąkłam.

To studio ma w nazwie marzenia i to nie może być przypadek. Tańczyłam w nim długo z małą przerwą na ciążę i pierwsze miesiące z maluchem i ona mnie sporo kosztowała. Kondycję, sylwetkę, zaległości. Bawiąc się popołudniami z synkiem w domu myślałam, że wcale mi tego nie brakuje, że przełknę jakoś to, że dziewczyny poszły dalej, a ja się nawet nie dopnę w dawnej spódnicy. Pewnego dnia jednak trafiłam na jakiś artykuł o flamenco, wszystko się znów odezwało i wróciłam. Wracam powoli do siebie, do formy, do uśmiechu na swój widok w lustrze, do muzyki i rytmu. Znalazłam też ciekawy sposób na lekcje bez wychodzenia z domu – flamenco przez internet 🙂 Da się! I jest super, bo pięknie wzbogaca standardowe zajęcia, w dodatku z prowadzeniem przez samego Hiszpana. Zaczęłam się też w końcu uczyć hiszpańskiego i czuję, że wcale nie chcę wrócić do siebie “sprzed ciąży”, ale stwarzam się na nowo. Kontuzja kolana – wbrew zapowiedziom lekarzy – nigdy się odnowiła i wierzę, że tak pozostanie. W Hiszpanii jeszcze nigdy nie byłam, ale jestem coraz bliżej…

Jaki z tego morał? Banalny nad wyraz. Jeżeli czujecie, że coś kochacie i jest częścią Was – róbcie to, choćby komuś się to nie podobało lub przekonywałby, że to niebezpieczne/ryzykowne/głupie/nieistotne itp. itd. Życie jest jedno i mamy obowiązek z niego korzystać, nawet jeżeli trzeba się w tym celu trochę wysilić i zamiast wymówek – poszukać rozwiązań. Zatem ¡ole! i do przodu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *