Internet pełen jest różnych wyzwań, doznań, przeżyć, dźwięków i wpływów. Wszyscy jednak mamy głód autentyczności, w którą za wszelką cenę chcemy wierzyć. Szukacie szczerości? Oto ona.
SPOKOJNIE, to tylko panika!
Jestem panikarą. Zawsze mnie tak określano. Dodawano jeszcze “histeryczka”, “neurotyczka” i “introwertyczka”. Uff, sporo etykietek jak na jedną nastolatkę. Musicie jednak wiedzieć, że niemal całe moje dzieciństwo i okres dojrzewania przeżyłam przy bardzo wysokim poziomie stresu. Zupełnie nie potrafiłam sobie z nim radzić, a pomoc znikąd nie nadeszła. Przez to wszystko dorobiłam się stanu przedwrzodowego, przy okazji którego miałam jeden jedyny kontakt z psycholożką. Było to w szpitalu, gdzie trafiłam w celach diagnostycznych. Miałam 12 lat, a wiecie, co ona napisała mi w zaleceniach? “Osobowość neurotyczna, nadwrażliwa, znerwicowana. Zalecenia: zapewnić spokój”.
Cóż, o rodzicielstwie bliskości nikt wtedy nie słyszał, więc i spokoju nikt mi nie zapewniał, dopiero jako osoba dorosła nauczyłam się sobie z tym jako tako radzić, ale łatka panikary wlokła się za mną przez cały czas. Tyle, że w moim wnętrzu, bo na zewnątrz byłam silna. Starałam się nie okazywać negatywnych (czytaj: niewygodnych) emocji, bo jak chyba każda nastolatka pragnęłam akceptacji i normalności, cokolwiek miała by ona znaczyć. Nikt mi nie pomógł zrozumieć, co to właściwie znaczy ta nerwica i neurotyczność (nie, Internetu nie było, ale dinozaurów już też nie ;)), ani jak sobie z nimi radzić. Przyjęłam więc strategię “udaję, że jestem normalna, może nikt się nie zorientuje”, która – o dziwo – działała, choć tylko do pewnego momentu.
Spokojnie, to tylko PANIKA!
Dobrze pamiętam pierwszy atak paniki. Byłam wtedy w liceum, a do szkoły dojeżdżałam codziennie 30 minut zatłoczonym tramwajem. Któregoś ranka, po mocno stresującym domowym wieczorze, wsiadłam normalnie do tramwaju, gdy nagle poczułam, że robi mi się bardzo słabo, jestem cała mokra od potu, jest mi niedobrze i zaraz zemdleję. Szybko wysiadłam na najbliższym przystanku i zamiast pojechać do szkoły wróciłam zapłakana piechotą do domu. Myślałam, że umieram, że dzieje się coś strasznego. I działo się, ale tylko w mojej głowie. Tak zaczął się mój prywatny koszmar. Niemal nie byłam w stanie jeździć komunikacją miejską. Samo stanie na przystanku wywoływało szybsze bicie serce i spłycenie oddechu. Teraz już wiem, że to hiperwentylacja i można jej łatwo zaradzić. Wtedy wszystkie te przeżycia powodowały tylko wstyd i lęk…przed lękiem. Miałam regularne ataki paniki, za które obwiniałam siebie, przez które cierpiał mój żołądek, relacje z ludźmi, ale za to zyskała figura – nigdy w życiu tyle nie chodziłam na piechotę…
Taki stan trwał kilka lat. Nie rozumiał mnie nikt, komu odważyłam się o tym opowiedzieć, a nie było to szerokie grono. W końcu jak można się bać jazdy tramwajem? Poradzenie sobie z atakami paniki wymagało z mojej strony ogromnej pracy nad sobą, przeczytania wielu książek, analiz źródeł paniki, przezwyciężenia uczucia osamotnienia i zmuszenia się do wyjścia “do ludzi”. Idąc tą drogą, odkryłam jogę, która wzmocniła moje ciało i pozwoliła w brzuchu szukać poczucia równowagi i pewności, a nie chaosu i lęku. Tak też odkryłam uważność – dzięki Jonowi Kabatowi Zinnowi. Jego program leczenia depresji i neuroz za pomocą ćwiczeń z uważności bardzo mi pomógł i pozwolił nauczyć się patrzeć na świat inaczej – nie jak na zagrożenie, a na szansę. Pokochałam rower, a bardzo malutkimi kroczkami nauczyłam się z powrotem jeździć tramwajami i autobusami. Ba, nawet leciałam samolotem 🙂
Spokojnie, to TYLKO panika!
Czemu o tym piszę? Pisanie o mówienie o problemach psychicznych to nadal pewne tabu. Depresja, stany lękowe, nerwica? To przecież dotyczy tylko słabych. Błąd! Takie podejście potęguje tylko dolegliwości, bo człowiek nie tylko cierpi, ale też wstydzi się, że cierpi, przez co cierpi jeszcze bardziej… Uff, dużo tego cierpienia, ale wiecie co? Takie jest życie. Oprócz tego, że jest jedno, piękne i niepowtarzalne, bywa też okrutne, niesprawiedliwe i smutne. Po co ukrywać, że jest inaczej?
Przez całe dzieciństwo mówiono o mnie, że jestem przewrażliwiona. Teraz to się nazywa “wysoka wrażliwość” i przy odpowiednim podejściu rodziców może być ogromną zaletą. Skąd o tym wiem? Cóż, historia zatoczyła koło i teraz ja wychowuję małego wrażliwca. Dostrzegam u niego cechy, które w moim przypadku były obiektem drwin, krytyki i niezrozumienia. Wiem, że czeka mnie mnóstwo pracy, bo przecież chcę wychować szczęśliwego człowieka.
Nadal zdarzają mi się ataki paniki, ale tylko wtedy, gdy jestem obciążona innymi sprawami, bardzo zmęczona, pozbawiona “wentyla bezpieczeństwa”, a moje ciało nie ma jak się odprężyć. Teraz jednak rozumiem to i wiem, jak sobie z tym radzić. Trzeba panikę zrozumieć i zaakceptować, a wtedy można iść dalej. Nieśpiesznie i uważnie, ale bez nadmiernego chuchania i dmuchania.
Nasze społeczeństwo potrzebuje wrażliwych liderów. Potrzeba nam empatii, uważności i serdeczności. Czy moje na coś się przydadzą? Zobaczymy, a na razie zostawiam Was z cytatem:
Nie doczekasz świtu, nie odbywszy drogi przez noc.