
*spokojnie, na poduszki 😉
Świat mediów społecznościowych lubi perfekcjonizm i idealne wizerunki idealnie pięknych kobiet. Cóż, będzie musiał sobie ze mną poradzić, bo ja taka nie jestem. Najlepiej o tym świadczy sytuacja, która przytrafiła mi się w tym tygodniu. Otóż musicie wiedzieć, że jestem wielką fanką współspania z dzieckiem – jednym, choć ostatnio w bonusie tupta do nas również drugie starsze. Ale do rzeczy. Otóż ostatnio moje maluchy męczy zapalenie gardła, co szczególnie młodsze przechodzi dość dokuczliwie. Charczy, kaszle, katar mu się leje – takie tam przyjemności. Śpi z nami, więc gdy już go uśpię, siłą rzeczy zostaje sam w ogromnym łóżku, obłożony poduszkami z brzegów i tak dalej (jak by to czytał ktoś z opieki społecznej – nie, nie zrzucam dzieci z wysokości i nie każę im co noc ryzykować życia, jesteśmy w miarę normalną rodziną ;p). Tego dnia byłam jednak mocno zmęczona i po uśpieniu malucha zapomniałam położyć jedną – jak się okazało kluczową – poduszkę. Efekt był taki, że po jakiejś godzinie z sypialni dobiegł nas straszny histeryczny płacz malucha, który zsunął się oczywiście w tym jednym jedynym niezabezpieczonym miejscu…
Nic się nikomu nie stało, choć ja też zalałam się łzami w pierwszym odruchu – mimo, że nic złego nie zrobiłam, poczułam się jak najgorszy śmieć. Co za rodzic pozwala, żeby jego czteromiesięczne dziecko spadło z łóżka? Uprzedzając krytykę – podjęliśmy już środki zapobiegawcze, aby więcej do takich sytuacji nie doszło, maluch jest cały i zdrowy (poza katarem), ale mnie to nauczyło trzech rzeczy. Choć wciąż przewijają się gdzieś tam w moim życiu, tym razem dotarły do mnie z całą mocą i już mnie nie opuszczą. Oto trzy rzeczy, które zrozumiałam, gdy moje dziecko spadło z łóżka.
1. Uważność buduje, nieuważność rujnuje
Wszyscy jesteśmy bardzo zajęci. Szczególnie tyczy się to matek, które co dzień żonglują obowiązkami, zadaniami, powinnościami i terminami. Pochłonięte codziennością, często nie zauważamy tego, co najważniejsze lub tego, co choć wydaje się drobnym szczegółem, okazuje się bardzo istotne. Jak ta jedna poduszka, która zaważyła na całej sytuacji. Zdarza nam się żyć z kimś pod jednym dachem, a w wirze codziennych obowiązków nie dostrzec, że jest smutny lub ma kłopoty, którymi nie chce nam zaprzątać głowy. Zdarza nam się rozmawiać z kimś codziennie, ale tak naprawdę nie wiedzieć, czym ta osoba żyje. Zdarza nam się patrzeć na dziecko i włączać w głowie zniechęcenie tym, że znowu czegoś chce, zamiast naprawdę je zobaczyć. Znów będzie pewnie banalnie, ale żyjemy i tego życia często nie dostrzegamy. Wciąż realizując cele, gubimy drogę, która jako jedyna ma tak naprawdę znaczenie.
Moja sytuacja ze spadającym maluchem w roli głównej postawiła mnie pod ścianą – nie mogłam zrzucić na nikogo winy, byłam nieuważna, zmęczona, zniechęcona, co nie znaczy, że tej właśnie chwili nie należała się uwaga. Pomyślałam sobie, jak często zdarza się, że bardziej skupiam się na swojej interpretacji sytuacji, niż na jej doświadczaniu w pełni i ile przez to tracę. Teraz jeszcze lepiej dostrzegam, jak istotna jest uważność na co dzień.
2. Nie można mieć wszystkiego
W książce “Jedna rzecz” jej autorzy piszą:
(…) sukces sprowadza się do prostej zasady: robienia tego, co właściwe, w odpowiedniej chwili. Jeśli będziesz mógł szczerze przyznać sam przed sobą: “Jestem tu, gdzie właśnie teraz powinienem być, i robię dokładnie to, co konieczne”, odkryjesz świat niezwykłych możliwości”.
I jeszcze:
Ponadprzeciętne rezultaty zależą głównie od tego, jak dobrze potrafisz ukierunkować swoje działania. Umiejętna selekcja stanowi najskuteczniejszy sposób na osiągnięcie najlepszych efektów w pracy i w życiu.”
Gdybym miała osiem rąk, wszystkimi bym się pod tym podpisała. Z jednej strony nauczyłam się już, że nie można mieć wszystkiego, więc życie to po prostu sztuka wyboru i akceptacji, rezygnacji z innych rzeczy w danym momencie. To kwestia decyzji, jakie są moje priorytety i poświęcenia im uwagi, aby naprawdę miały szansę na realizację. Nie wierzę już w tak zwany work-life balance, bo wiem, że nie można tych dwóch najważniejszych sfer życia zrównoważyć. Są chwile, w których jedna z nich jest ważniejsza i wtedy poświęcam jej więcej uwagi, a są takie, gdy mogę przełączyć się na tryb praca i czerpać z tego ogromną satysfakcję. Zrozumiałam, że kluczem do sukcesu i poczucia satysfakcji rzeczywiście jest poświęcenie uwagi jednej rzeczy na raz – stąd chociażby moje wyzwanie na FB, które wzięło się z dostrzeżenia, że uciekam w social media, żeby na chwilę pobyć w “bezmyślności”. Typowa ucieczka od rzeczywistości, która nic nie daje – teraz wybieram konfrontację z chwilą obecną, by potem na chwilę zanurzyć się – sensownie – w świat mediów chociażby. Nie robię dwóch rzeczy na raz, na czym korzystają moje relacje z dziećmi i mężem, a także pozbyłam się wreszcie tego strasznego uczucia rozedrgania pomiędzy przeczytaniem komentarza na FB a odpowiedzią dziecku na pytanie. To bardzo uwalniające doświadczenie.

3. Warto celebrować sztukę życia codziennego
Wiem, że to nudne, ale chyba jeszcze za mało to sobie powtarzam. Wszyscy mamy tendencję do przyzwyczajania się do statusu quo – rutyna, choć bywa irytująca, daje poczucie bezpieczeństwa i wygodę niemyślenia. Ot, wstajemy rano i z niemal stuprocentową pewnością wiemy, co się dalej wydarzy. Chyba, że właśnie wydarza się coś zupełnie niespodziewanego, co wymaga zmiany planów, podejścia, a nawet życia. To może być banał – czekają mnie dwa deadline’y do skończenia, aż tu nagle słyszę rano z dziecięcego pokoju dwa straszne kaszle (true story z tego tygodnia) i już wiem, że ten dzień będzie wyglądał całkiem inaczej. Albo mąż wraca z pracy na rowerze i po drodze wpada pod samochód. Czekam i się denerwuję, bo znów jest późno i nie odbiera telefonu, aż tu nagle dzwonią ze szpitala (no nie tak do końca true story, bo skończyło się na małym spóźnieniu i stłuczeniu stopy, ale mogło być o wiele gorzej…). Zawsze w takich sytuacjach myślę, czemu nie doceniałam tej codzienności, za którą przy zmianie tak bardzo tęsknię. Codzienność to w końcu najczęstsza forma życia, z jaką mamy do czynienia. Dlaczego tak jej nie wartościujemy?
Dominique Loreau w “Sztuce minimalizmu w codziennym życiu” pisze:
Czy możesz wyobrazić sobie cały dzień bez myślenia choć jeden raz o sobie? Dzień, podczas którego nic by Cię nie uraziło, nic by Ci nie przeszkadzało, nic by Cię nie rozzłościło? Jeden dzień, podczas którego nie zastanawiałbyś się, dlaczego nie jesteś bogatszy, lepiej traktowany, doceniany? Jeden dzień, podczas którego nie porównywałbyś się do innych i niczego byś od nich nie oczekiwał? Jeden dzień, podczas którego czerpałbyś radość i satysfakcję z chwili obecnej?
Mogę powiedzieć więcej – przestaję sobie wyobrażać dni bez tego. Wymaga to ogromnej pracy, bo jednak nawyki myślowe i behawioralne ciągną w stronę egocentryzmu, lekkiego negatywizmu i frustracji, ale z kolei korzyści ze zmiany podejścia są o g r o m n e. Poczucie radości z życia, satysfakcji z doświadczania chwili, choćby najbardziej banalnej, poczucie szczęścia bez interpretowania przez zmanierowany umysł tego, co się właśnie dzieje – to wspaniała umiejętność, której wciąż się uczę, ale która powoli jawi mi się jedyną drogą życiową, jakiej chcę nauczyć swoje dzieci. Tego też mnie nauczyło moje spadające dziecko – doceniaj, matko, tę chwilę, która właśnie jest, celebruj ją i traktuj jak dar, bo za chwilę może się coś zmienić i będziesz za nią tęsknić, wyrzucając sobie, czemu bardziej się nią nie cieszyłaś. Nie marudź, że znów musisz mnie usypiać, bo za kilka lat będziesz to wspominać z rozrzewnieniem. Obserwuj co dzień, jak rosnę i się zmieniam, uśmiechaj się do mnie, bo nie wiadomo, ile wspólnego czasu jest nam dane (to nie pesymizm, to realizm ;).
Jeżeli moje spadające dziecko mogło mnie czegoś nauczyć, to zrobiło to naprawdę genialnie. Na koniec życzenia dla wszystkich Mam, Mamuś, Mum-to-be-or-not-to-be – bądźcie szczęśliwe i nauczcie tego swoje dzieci. Nie ma ważniejszej rzeczy na tym świecie!