Czy feminizm ma twarz? A czy powinien ją mieć? Czy ta twarz może mieć zmarszczki, czy też lepiej, żeby była piękna, młoda i jednoznacznie dobrze się kojarzyła? Czy przekonanie o równości kobiet i mężczyzn to pogląd, który bez odpowiedniej promocji w mediach się “nie sprzeda”? Dlaczego nadal jest tak kontrowersyjny?
Te i inne pytania pojawiły się w mojej głowie dość tłumnie, gdy w kiosku zobaczyłam najnowszy numer “Elle” z hasłem “Piękna twarz feminizmu”. Nie mogłam go nie kupić, co stanowi zwycięstwo marketingowców, ale niech im będzie – następnym razem ja będę górą! Z mojej transakcji wynikł jednak tylko późniejszy wkurz, o którym poniżej.

Piękna twarz feminizmu
Tą piękną twarzą okazała się Emma Watson – znana brytyjska aktorka, która w zeszłym roku rozpoczęła działania na rzecz równości kobiet. Współpracuje z ONZ, jest medialna, znana, młoda i piękna – ideał po prostu. Nic jej nie ujmując, z artykułu na jej temat wynikało, że owszem, jest całą sobą za feminizmem, ale właściwie się na nim nie zna i za ekspertkę uchodzić nie może. Dodatkowo zależy jej na tym, żeby treści feministyczne przekazywać również za pomocą dowcipu i domysłów, gdyż ważne jest, żeby zachować dystans. No ok. Nie jestem żadną “piczką zasadniczką”, ale jednak jak się współpracuje z ONZ-em i promuje kampanię za równością płac, to warto by było jednak uchodzić za ekspertkę i traktować to poważnie. Dlaczego? Dlatego że temat nadal jest kontrowersyjny i wszelki towarzyszący mu chichot, “żeby zachować dystans”, działa na jego niekorzyść.
To jednak nie wszystko. Dotarłam do końca artykułu, gdzie czaiła się bomba. Oto ona:
No, to mnie dobiło. Co ma piernik do wiatraka? O co chodzi? Dlaczego przy okazji feminizmu trzeba mówić o miłości, żeby się kojarzył z czymś miłym – czemu nie może być po prostu sobą? A może autorka artykułu chciała pokazać, że nie trzeba się bać, że “Elle” zaraz wezwie na barykady, bo tak naprawdę my tu sobie plum-plum o feminizmie, a przecież liczy się miłość?
Nie oczekuję oczywiście cudów od mainstreamowego, podobno luksusowego magazynu dla kobiet, ale z racji swojej poczytności odpowiedzialność za treść takich dziennikarek powinna jednak być duża. Tymczasem w tym artykule chodzi o to, żeby pokazać romans znanej aktorki z feminizmem, czyli mówić o czymś ważnym i poważnym, ale broń Boże bez zadęcia i z dystansem, jednocześnie w ten sposób negując istotność tych kwestii. Razi mnie to bardzo, bo zaprzepaszcza wszystko, co uda się osiągnąć feministkom. Jaki może być odbiór takiej treści? A zatem równość płci jest ważna, ale miłość i rodzina są ważniejsze, więc nie mówmy o tym zbyt głośno, by nie zaprzepaścić swoich szans w tym zakresie?
Feminizm jest sexy?
Na początku roku popełniłam wpis o tym, że feminizm jest sexy i zdaje się, że od tego zaczęły się problemy. Wszędzie dookoła słychać o “girl power” i o tym, że siła jest kobietą. Bardzo często jednak okazuje się, że są to hasła służące sprzedaży. Kobiety, którym aktywizm społeczny jest obcy na co dzień, mogą sobie kupić koszulkę za ok. 300 zł z odpowiednim pop-feministycznym hasłem. Inne mogą nabyć krem, za pomocą którego ich twarz nabierze jędrności i gładkości oraz nada właścicielkom “girl power”. Za pomocą haseł prokobiecych sprzedaje się też muzyka, a reklamy perfum czy nawet podpasek podkreślają naszą siłę i wyjątkowość, żeby nas podejść i podkupić.
Przepaść pomiędzy rzeczywistym działaniem feministycznym a jego wizerunkiem marketingowym jest ogromna. Współczesne kobiety mają ogromną siłę nabywczą, a marketingowcy o tym wiedzą i bezwzględnie to wykorzystują. Czy nasza podatność na takie akcje wynika z tego, że chcemy się czuć silne, równe i niezależne, czy też z tego, że takie się rzeczywiście czujemy? Czy tak zwany aktywizm prokobiecy po prostu nie umie się sprzedać i znajdują się specjaliści, którzy z tego korzystają?
Być może prawda jest taka, że w dzisiejszych czasach feminizm, aby osiągnąć swój cel, musi być choć trochę sexy. Musi przestać się kojarzyć z nieogolonymi pachami i zaciętym wyrazem twarzy, a zamiast tego przybrać łagodną i uśmiechniętą buzię Emmy Watson. Kiedy kilka lat temu brałam czynny udział w przygotowaniach do wrocławskiej manify, nie czułam się radykałką, ale miałam poczucie, że wszyscy poza mną w tym gronie tacy są. To były feministki-wojowniczki, bez makijażu, uśmiechu i z bluzgiem na ustach. Ja wolałam dyskutować i działać “u podstaw” – one krzyczeć na ulicy. Choć czasem bez krzyczenia na ulicy się nie da, działalność na co dzień i nasz wizerunek przy tym są ważne. Teraz modne jest kreowanie marki osobistej i obawiam się, że feminizmu to też dotyczy.
Dalej w tym samym numerze “Elle” można znaleźć podsumowanie ankiety przeprowadzonej przez magazyn wśród czytelniczek na całym świecie. Pytano je m. in. o poczucie szczęścia i życie w danym kraju. Okazało się, że my Polki nasze szczęście deklaratywnie widzimy w rodzinie, ale 50% z nas wolałoby być mężczyzną! Do tego 77% ankietowanych Polek niepokoi się o swoją przyszłość w kraju! Czy w obliczu takich danych feminizm powinien mieć nadal piękną twarz?
Kto się boi feminizmu?
Żyjemy w kraju wielkich możliwości. Mimo zmian na scenie politycznej nadal tak twierdzę, bo święcie wierzę, że nie damy się “zgnoić” i my kobiety nauczymy się walczyć o swoje. Być może feminizm powinien mieć piękną twarz, żeby nikt się go nie bał, ale jeszcze całkiem jej nie ma, więc wywołuje strach. Co by to było, gdyby każda kobieta uwierzyła, że jest równa mężczyźnie i może w 100% o sobie decydować? Ani chybi rewolucja społeczna i to jest właśnie przerażające dla wielu. Tak naprawdę nie jest ważne, czy nasz feminizm będzie miał piękną twarz, czy pooraną zmarszczkami, czy ponaciąganą przez chirurga plastycznego – ważne, żeby miał twarz i żebyśmy my kobiety się go nie bały. Nikt za nas rewolucji nie zrobi…
Marzenie… abyśmy przestały się bać, że bez ramienia mężczyzny nie damy sobie rady, że możemy tak samo jak oni, że nasza wartość jest w nas- sądzę, że tu też tkwi problem, w mylnym przekonaniu, że SAME jesteśmy zbyt delikatne, słabe, nieporadne, niby nie chcemy w to wierzyć, a jednak gdzieś to w podświadomości siedzi, zakorzeniane od pokoleń… powoli trzeba zacząć to zmieniać i takie wpisy mogą być początkiem 🙂
Dzięki:) Zadziwiające, że tak wiele kobiet robi rzeczy wymagające siły i umiejętności, a jednak w naszym poczuciu (bez)siły niewiele się zmienia…
Jak tylko zobaczyłam tytuł, mówię nie no wejdę tu i jej pojadę ale zrozumiałam po przeczytaniu paru zdań. Feminizm nie ma być piękny, ma być walką. Nie ma tu nic wspólnego uroda, bo każda kobieta jest piękna. Do szału doprowadzają mnie teksty o urodzie, długich nogach, seksie, byciu sexy i fit, wykorzystywaniu kobiet w walkach bokserkskich czy jako hostessy. To po prostu uwłaczające kobiecie, jakby miała tylko stać i przyciągać wzrok, bo tylko to potrafi zrobić. Dla mnie? Chore.
Hehe, co za ulga, że mi nie pojechałaś 🙂 Też mam dość gadania o byciu fit, jakby kobietom specjalnie robiło się sieczkę z mózgu, żeby za dużo nie myślały, tylko wyciskały brzuszki. Kobieta jako narzędzie marketingowe? Niestety strzał w dziesiątkę. Może powoli i razem uda nam się to zmienić?
Ale dlaczego feminizm ma być walką? Zgadzam się, że nie ma nic wspólnego z urodą; tytuł w Elle to typowy marketingowy chłam. Natomiast podobnie jak wyżej pisała Anna – zmiana mentalności wymaga czasu i edukacji od najmłodszych lat, a nie głośnych zrywów pełnych radykalnych haseł – trafiają one do osób już uświadomionych w kwestii potrzeby równouprawnienia płci, przez pozostałe natomiast nie są traktowane poważnie.
Zgadzam się – obawiam się, że krzyki trafiają jedynie do tych przekonanych, a pozostałych irytują lub śmieszą :/
Piękna twarz feminizmu niezupełnie do mnie przemawia bo znów wydaje się kojarzyć z czymś w stylu “a walczą o takie tam babskie sprawy”. I odpycha mnie też radykalizm i agresja, a w akcjach, które oglądam w telewizji dużo było agresji.
Ja również wierzę w pracę u podstaw i dyplomację, jako podwaliny dla czegoś długotrwałego. Nie wierze, by rewolucją można było skutecznie zmienić mentalność w jednej chwili. To wymaga czasu i wymienialności pokoleń. Rasizm w USA nie zmniejszył się wraz z ustawą o zakazie segregacji – trwało to wiele lat. Uważam, ze powinniśmy edukować chłopców i dziewczynki, by było dla nich naturalnym, że choć różnimy się ze względu na płeć to jesteśmy równi wobec prawa i obyczajów społecznych. By było to tak naturalne, jak widok kobiety w spodniach.
Feminizm – ten głośny, z telewizji – często ma stereotypową twarz, której wielu nie bierze poważnie, a to bardzo źle. Ze stereotypowym feminizmem wiąże się też wiele bardzo radykalnych haseł i nikt nie kojarzy go z np. edukacją kobiet, by w pracy nie był ciche i pokorne, a walczyły o swoje. Albo, że chłopak może zostać wychowawcą w przedszkolu, jeśli czuje powołanie – a nie od razu dostać za plecami łatkę pedofila.
Piękna twarz feminizmu nie kojarzy mi się z silną kobietą, która gdy trzeba rąbnie pięścią w stół. A raczej z tym co opisałaś o “Elle”. Znów agresja też nie jest dla mnie do przyjęcia. Często kobiety podobne do mnie – równouprawnienie jest dla mnie czymś oczywistym, ale w wielu kwestiach jestem konserwatywna – są źle odbierane i przez jedną i przez drugą stronę.
Czyli pozostaje złoty środek 🙂 Mnie agresja również odrzuca, a polityka niuansów nie działa, więc pozostaje…praca u podstaw i reagowanie na to, co się nam nie podoba. Cieszę się, że jest nas więcej 🙂
Czytałam ostatnio trochę na ten temat i na pewno nie napiszę nic nowego. Tak, ostatnio feminizm jest modny. Uważam, że to bardzo dobry trend. Jeszcze całkiem niedawno to było nie do pomyślenia, o feminizmie mówiono tylko i wyłącznie w negatywnym kontekście. Podoba mi się ta zmiana. Podoba mi się Emma Watson, która może nie jest ideałem feministki, ale jest w tej roli wystarczająco atrakcyjna, by pociągnąć za sobą młode dziewczyny.
Nie wiem, czy wypada, ale przy okazji chciałabym zaprosić do przeczytania mojej notki na temat feminizmu: http://szczesliwavii.blogspot.com/2017/03/o-tym-czego-nie-wiedziaam-czyli.html
No właśnie – być może Emma Watson ma szansę przyciągnąć młode dziewczyny, tylko żeby to nie był feminizm w wersji “pop” czy “soft”, bo nic nie zdziała w ten sposób. Chichotając i żartując można miło spędzić czas, ale nie zmienić tego, co nam przeszkadza.
A za zaproszenie dziękuję – w wolnym czasie na pewno skorzystam 🙂 Pozdrawiam!