Pięć rzeczy, które wywołały u mnie uśmiech w styczniu

1. Urodziny moich dzieci

Tak się złożyło, że między moimi synami są 3 lata i 10 dni różnicy, więc obchodzimy ich urodziny (w tym roku pierwszy raz wspólnie!) razem. Nie było niesamowitego kinderbalu ani gór prezentów, ale za to były spotkania z bliskimi, wyprawa do sali zabaw, lodowisko, mnóstwo zabaw i radość z tego, że mamy taką okazję do świętowania. Do tego dosyć zaszalałam kulinarnie i okazało się, że mam do tego smykałkę. Gdyby tylko mi się chciało, jak mi się nie chce 😉

A tak poważnie – macierzyństwo to bardzo trudne doświadczenie. Wiele w nim radości, ale sporo też łez. Tak bywa. Odkąd urodził się nasz młodszy synek doświadczam tego jeszcze intensywniej. Wiecie już, że choruje, ale mam nadzieję, że choroba ta za jakiś czas będzie tylko ponurym wspomnieniem. Ponieważ nie wiem, jak się życie poukłada, zarzuciłam precyzyjne planowanie i dokładne cele. Żyję bardziej z tygodnia na tydzień, marzenia chowam na razie w głowie, ale za to bardzo mocno skupiam się na WDZIĘCZNOŚCI. Doceniam każdą chwilę z dziećmi, ale też tę spędzoną sam na sam (a jest ich malutko). Doceniam każdą znajomość, która wnosi w moje życie coś pozytywnego. Doceniam też siebie, że dałam radę urodzić dwoje dzieci, karmić je piersią przez rok i jednocześnie pracować. DOCENIAM.

2. Krótkie wypady w góry

Góry zawsze uwielbiałam, uwielbiam i będę uwielbiać, więc nie może się obyć bez choćby kilkugodzinnego wypadu w nie zimą. Szczególnie, gdy Wrocław zamiera pod warstwą smogu i smrodu, ucieczka w Sudety na chwilę jest nie do przecenienia. Tam jest pięknie, powietrze czyste, a ludzi nie aż tak dużo. Można naładować akumulatorki na kolejny tydzień walki ze smogiem i codziennością.

Całkiem fajnie jest też w Beskidzie Niskim – to rodzinne okolice mojego męża, w których jest jeszcze mniej ludzi i jeszcze więcej śniegu 🙂

                                                       Droga na Magurę – jeden ze szczytów Beskidu Niskiego

Oczywiście warto pamiętać, że wyjazd w jakiekolwiek góry z dwójką małych dzieci i psem przypomina wyprawę na Mont Everest, ale jak się pozbyć oczekiwań, wspomnień “jak to kiedyś było bez dzieci” i wewnętrznej spiny, że trzeba coś zdobyć, jest super 🙂

3. Dwie świetne książki

Choć dookoła sporo się dzieje i nie mam zbyt wiele czasu dla siebie, pamiętam, że do zachowania jako takiej równowagi psychicznej potrzebne mi jest cokolwiek tylko dla mnie – w wolnej chwili są to oczywiście książki. W tym miesiącu zdołałam przeczytać dwie świetne pozycje:

  • Charyzma” Nikolausa Enkelmanna – bardzo praktyczny i życiowy przewodnik po tym, jak odnaleźć w sobie “to coś” (popularne teraz ikigai) i realizować to, jednocześnie przyciągając do siebie ludzi. Wiele jeszcze pracy przede mną w tym zakresie, ale tej książce zawdzięczam kierunek, cel i praktyczne drogowskazy. Polecam każdemu, kto choć raz zadał sobie pytanie “kim jestem?” i “dlaczego nikogo to nie interesuje?” 🙂
  • Kintsugi. Jak czerpać siłę z życiowych trudności” – mega! Dla każdego, kto doświadcza lub doświadczał traumy, problemów, załamania, wzmożonych trudności. Bardzo życiowa, praktyczna, ale jednocześnie głęboka i przemyślana książka. Wkrótce napiszę o niej więcej, a teraz sama korzystam z jej dobroci 🙂

Z beletrystyką u mnie nieco gorzej, ale zaczęłam czytać wspomnienia Mariny Abramovic, której sztukę uwielbiam, więc pewnie też będzie sztos 🙂

4. Odkrycie rehabilitacji wodnej dla dziecka

O tym, że dzieci uwielbiają wodę wiem od dawna. Starszaka od piątego miesiąca życia ciągamy na zajęcia na basenie i uwielbia to do dziś. Szukając najlepszej rehabilitacji dla malucha, nie przypuszczałam, że będzie się odbywać w wodzie, ale zupełnym przypadkiem znaleźliśmy fizjoterapeutkę, która się w tym specjalizuje. Żeby postawić Igorka na nogi (dosłownie), trzeba będzie się basenować codziennie, ale perspektywy są fantastyczne – już na pierwszych zajęciach chodził dzięki specjalnym odważnikom! Dla mnie to wymarzony widok, więc jeżeli borykacie się z jakimikolwiek problemami mięśniowo-stawowymi u siebie lub dzieci, nie ma lepszego miejsca na pozbycie się ich niż basen! Nawet jeżeli to ma być zwykły aqua aerobik – działa najlepiej!

5. Masaż Tanaka

Pewnie mnie o to nie podejrzewaliście, ale od dłuższego czasu borykam się z tym, że moja twarz wygląda na zmęczoną, cera jest szara i ogólnie jakoś tak przybladłam. Zaczęłam wdrażać już różne środki ratunkowe, a jednym z nich jest moje najnowsze odkrycie. Pewnie nie umknął wam niedawny szał na azjatycką pielęgnację. Coś w tym jest, bo Azjatki wyglądają niezwykle młodo przez długi czas, więc zaczęłam się temu przyglądać bliżej. W ramach oszczędności i zerowaste’owego podejścia zaczęłam od tego, co jest za darmo, czyli od detoksykującego masażu twarzy Tanaka. Więcej o nim możecie przeczytać choćby tutaj. Jak na razie udaje mi się zachować zdumiewającą wręcz regularność, a pierwsze efekty dostrzegłam już po dwóch dniach – skóra twarzy jest o wiele gładsza, niedoskonałości mniej i jakoś tak lepiej się ze sobą czuję. Zobaczymy, jak będzie dalej. Na razie szczerze polecam 🙂

To koniec w tym miesiącu – jestem z siebie dumna, że potrafię dostrzegać i tworzyć pozytywy w moim życiu, bo przecież z codzienności się ono składa, więc o nią trzeba dbać. Jeżeli tylko macie ochotę, piszcie w komentarzach, co u Was pozytywnego, albo chociaż sami sobie podsumujcie tak miesiąc – warto!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *