Gdyby pięć lat temu ktoś mi powiedział, że rok 2021 rozpocznę od…zamknięcia działalności gospodarczej i zostania na jakiś czas pełnoetatową mamą, roześmiałabym mu się w twarz. Zaraz potem powiedziałabym, że przecież praca i niezależność finansowa to jedne z moich priorytetów, że dziecko nie potrzebuje mamy ciągle i że nie chcę być na niczyim garnuszku. Nie uwierzyłabym również, że uda mi się utrzymać bloga przy życiu przez cały ten czas i choć czasem przypominało to uporczywą terapię, dałam radę. Cóż, życie przynosi nam wiele niespodzianek, a każda z nich oznacza zmianę, która – jak głosi wyświechtane powiedzenie – jest jedyną pewną rzeczą. Oto więc jestem – na drodze ku świadczeniu pielęgnacyjnemu, biorąca pełną odpowiedzialność za jakość życia moich dzieci, jednocześnie nie rezygnując z siebie. Czy da się to pogodzić? Cóż, na imię mam Zmiana…
Gdy zakładałam bloga, byłam młodą mamą wpatrzoną w Audrey Hepburn, jej urodę, filozofię życia i osiągnięcia, ale też umiłowanie roli matki i partnerki. Byłam też mocno…pomieszana, nie do końca bowiem wiedziałam, jaka mam być i jak połączyć wszystkie kropki. To pomieszanie odbijało się na życiu rodzinnym, bo gdy byłam z dzieckiem, myślałam o pracy, a w pracy – myślałam o dziecku. Przez długi czas swoją wartość postrzegałam też w odniesieniu do innych, nie unikając tak powszechnego błędu porównywania się z innymi. Choć prowadzenie firmy i wychowywanie małego dziecka samo w sobie było trudne, dokładałam sobie jeszcze, bo zawsze wydawało mi się, że jestem “nie dość”. Nie dość dobra tłumaczka, niewystarczająco oddana mama, nie dość dobra partnerka itp. itd. Zrozumienie przyszło dopiero niedawno, a największą pracę nad sobą musiałam wykonać wcale nie wtedy, gdy mój drugi synek zachorował i cały świat wywrócił się do góry nogami. Wtedy działałam w trybie “walcz lub uciekaj”, co przepłaciłam niemalże depresją. Największy wysiłek musiałam włożyć w…codzienność, tak umiłowaną przez wszystkich normalność, która niepilnowana potrafi zamienić się w pułapkę, koszmar, z którego nie można się wydostać. Z pomocą kilku ważnych książek, materiałów, nauki medytacji i stanięciu twarzą w twarz z prawdą, zaczęłam się zmieniać, a nie tylko reagować na zmiany. Przez te pięć lat działania bloga zrozumiałam kilka rzeczy.
1. Czym jest odpowiedzialność
Gdy osiągałam 18. rok życia, czyli tak upragnioną przez wszystkich nastolatków dorosłość, nikt mi nie powiedział, co to tak naprawdę znaczy. Poza możliwością kupowania wszelkich owoców zakazanych i wchodzenia tam, gdzie dotąd nie można było, nie czułam wielkiej różnicy. Okazało się bowiem, że można być pełnoprawnym dorosłym, a jednocześnie zachowywać się jak dziecko, a dojrzewanie w tym sensie – emocjonalnym, psychicznym – to robota indywidualna, choć mogą ją ułatwić ostrożnie dobrani przewodnicy, mentorzy (lub przewodniczki, mentorki). Ja spotkałam swoje dopiero w przeciągu ostatnich pięciu lat, gdyż tak naprawdę wtedy zaczęłam szukać. Do tej pory w wielu sferach zachowywałam się jak dziecko – czasem obrażona i tupiąca nogą, dlaczego rzeczy nie dzieją się po mojej myśli, czasem stosująca wymówki i usprawiedliwienia, a czasem znów uzależniająca swoje samopoczucie od innych. Dopiero niedawno zrozumiałam, czym jest prawdziwa dojrzałość i odpowiedzialność. Odpowiedzialność, czyli umiejętność odpowiedzi, reakcji na to, co się dzieje. Nieuciekanie od rzeczywistości, a odważne stanięcie twarzą w twarz z prawdą, czy to w odniesieniu do relacji z kimś, czy po prostu do naszej drogi życiowej. Czy naprawdę jestem tu, gdzie chcę, czy jestem taka, jaka chcę, czy jestem z tym, kim chcę. Czy dokonuję wyboru, czy po prostu daję się nieść nurtowi rzeki. Szczere odpowiedzi na te pytania czynią nas odpowiedzialnymi ludźmi czynu, którzy świadomie wybierają swoją drogą, nie zdając się na innych i nie obarczając ich odpowiedzialnością.
2. Jak zachować spokój
Choć dziś trudno nawet mi w to uwierzyć, przez długie lata, już nawet jako dziecko, cierpiałam na nerwicę i ataki paniki. Bardzo często nie mogłam się skupić, uciekałam w siebie, miałam różne problemy zdrowotne, które okazały się dolegliwościami psychosomatycznymi – bezpośrednio związanymi z moim stanem psychicznym. Przyczyną moich problemów był brak umiejętności poradzenia sobie z różnymi sytuacjami rodzinnymi, życiowymi, ale przecież które dziecko przychodzi na świat z taką umiejętnością? Wiele lat trwało nim sama do tego wszystkiego doszłam, zrozumiałam, co się ze mną działo przez ten czas i jaki ogrom cierpienia mnie przez to spotkał. Zaczęłam sobie współczuć, ale też zaczęłam siebie doceniać i…szanować. Ostatnie pięć lat mojego życia to wiele zmian, głównie w obszarze rodziny i domu, ale w końcu nauczyłam się sobie z nimi radzić, a co więcej, wychodzić z trudnych sytuacji z poczuciem satysfakcji i dumy, że dałam radę. Oczywiście nie stało się to ot, tak, po prostu – potrzeba było wiele pracy z mojej strony, zmiany nawyków myślowych i wprowadzenia kilku narzędzi, które dają mi spokój. O części z nich pisałam ostatnio tutaj, ale myślę, że są warte wspomnienia raz jeszcze. Przede wszystkim nauka pozytywnego myślenia opartego na zaufaniu do życia – nie jest to głupkowate powtarzanie, że będzie dobrze, a raczej uświadamianie sobie raz za razem, że cokolwiek się nie stanie, poradzę sobie i przejdę przez to świadomie. Jest to rzecz, którą trzeba cały czas powtarzać, bo inaczej negatywizm gotów jest wrócić od razu. Do tego dochodzi do znudzenia powtarzana medytacja, dzięki której uzyskuje się dystans do spraw i spokój. Uważność i wdzięczność – koniecznie trzeba je pielęgnować, żeby proza życia nie zjadła jego uroków. A na koniec radość – na nowy dzień, na posiłek, na piękne momenty. Wszystko się ze sobą łączy i wspiera nawzajem. Bo życie przecież mimo wszystkich trudności jest nadal cudowne.
3. Dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej
Pewnie nie jestem jedyną, która chciałaby, żeby życie było łatwe, proste i przyjemne. Nie trzeba by zdobywać żadnej mądrości ani siły, bo wszystko szło by jak z płatka. Cóż, to jednak jest myślenie dziecka, gdyż wiąże się z oczekiwaniami. Dorosły wie, że życie to po prostu życie i nie ma nam nic do udowodnienia. Nie musi spełniać naszych oczekiwań, żądań czy próśb, bo to należy do nas samych. Przekonanie o tym, że gdy się bardzo czegoś chce, to wystarczy sobie to zwizualizować i świat się do nas dostosuje, przynosząc nam na tacy gotowe rozwiązania, uważam za mylne i szkodliwe. Cały “sekret” polega raczej na tym, by wiedzieć, czego się NAPRAWDĘ chce i DZIAŁAĆ w tym kierunku, a wtedy warunki zaczynają nam sprzyjać. Działanie to energia, wszechświat to energia, my jesteśmy energią – gdy energia od nas płynąca jest dobra i sprawcza, świat się do niej dostosowuje. Może to brzmieć nieco magicznie, ale osiągnięcia fizyki kwantowej to potwierdzają. Nie jesteśmy zdeterminowani wyłącznie przez geny – rola środowiska jest bardzo ważna, a przecież to na nie mamy wpływ. Sprawy mają się więc tak, a nie inaczej, bo doprowadziły do tego nasze działania. Nasza teraźniejszość kształtuje naszą przyszłość. Poza sytuacjami nadzwyczajnymi dzisiejsze decyzje tworzą przyszłe warunki. Nasze podejście do dziś daje wgląd w to, jakie będzie jutro i jak je przywitamy.
Zrozumienie roli własnych działań, sprawczości i podejmowanych decyzji powoduje przyjęcie odpowiedzialności za swoje życie i dokonywane w nim wybory. Nie można już dłużej zrzucać jej na innych, na rodzinę, szefa czy rząd. Wpływam na swoje warunki i swoje życie w takim zakresie, w jakim jest to możliwe, a reszta wymaga zaufania, że “będzie dobrze”. Kluczem jest zaangażowanie w codzienność, w każde działanie, jakie decyduję się podjąć. Nasze życie to nie próba generalna – każdy dzień to premiera nowego przedstawienia, tylko czy mamy odwagę odgrywać w nim główną rolę?
Bardzo dobry tekst, dojrzały. Gratulacje
Dziękuję bardzo 🙂