Minimalizm jest modny. Minimalizm jest trendy. Minimalizm pozwala zaoszczędzić czas, pieniądze i energię. Lekarstwem zapisywanym na recepcie każdego chorego na wybujały konsumpcjonizm jest właśnie minimalizm. Teraz pełno go wszędzie – w modzie, na blogach, w poradnikach. Wydaje się, że skoro to minimalizm, to cały przemysł wokół niego powinien być…minimalny, ale tak nie jest. Sama się o tym przekonałam, próbując poszerzyć swój stan wiedzy na ten temat. Jeżeli więc chcecie spróbować, czym jest minimalizm nie wydając przy tym pieniędzy na źródła, wpadajcie tu – ja je już wydałam 🙂
Dla humanistki każda przygoda z nową koncepcją zaczyna się od książek. Tak jest i teraz. Choć książką, od której wszystko zaczęło się u mnie jest “Sztuka prostoty” Dominique Loreau, to ma ona już tyle recenzji, że moja byłaby raczej wtórna. Polecę Wam zatem inną książkę tej samej autorki, która jest nieco praktyczniejsza, a dla mnie trafia w punkt.
Jeżeli mieliście kiedykolwiek do czynienia z pisarstwem pani Loreau, znany Wam jest zapewne jej dość egzaltowany styl, przypominający momentami grafomaństwo. W “Sztuce umiaru” jest podobnie, ale praktyczność treści pozwala to znieść. Pojawiają się wprawdzie sformułowania typu “dźwięk ziaren łuskanego groszku opadających na misę z laki przypomina o sensie życia”, jednak da się to wytrzymać.
Głównym tematem książki jest…umiar. Tak, to zaskakujące 🙂 Otóż autorka widzi w umiarze (tutaj w odniesieniu do jedzenia i picia) jedyny sposób na poradzenie sobie ze wszechobecnym marnotrawstwem, obżarstwem, otyłością i złym samopoczuciem. Przypomina, że człowiek nie potrzebuje jeść wiele, ale za to pokarmy dobrej jakości, spożywane świadomie (a nie połykane przed ekranem komputera) i najlepiej przygotowane samemu (na szczęście dla mnie Loreau pozwala na gotowanie z półproduktów). Radzi, jak przywrócić odpowiednie proporcje, cieszyć się jedzeniem i piciem i czerpać z tego radość życia.
“Sztuka umiaru” wpasowuje się w znany i lubiany u nas trend “francuskości”, a jeszcze lepiej “paryżankowatości”. Nacisk na małą ilość i wysoką jakość, rozkoszowanie się samą czynnością jedzenia i celebrowanie każdego posiłku znajdziemy też choćby u Mireille Guilano w książce “Francuzki nie tyją”. Tutaj jednak sporo jest rad praktycznych, począwszy od minimalnego wyposażenia kuchni, przez zalecane produkty, których posiadanie w lodówce czy szafce zawsze pozwoli na wyczarowanie zdrowego posiłku, po garść przepisów i cennych wskazówek typu “jedz mniej, ale zdrowiej”. Podkreśla znaczenie zmniejszenia porcji, słuchania swojego ciała i jedzenia po to, żeby być zdrowym i silnym. To bardzo zdroworozsądkowy sposób patrzenia na odżywianie, który rzeczywiście wydaje się być remedium na nasze konsumpcyjne rozpasanie i jednoczesne narzekanie na ciągle rosnącą wagę.
Do czego przydała mi się “Sztuka umiaru”? Przede wszystkim przypomniała, że ciało nie lubi opychania się, a szczególnie byle czym. Że czasem w porządku jest gotowanie z półproduktów, ale ważne jest GOTOWANIE w ogóle. Od jakiegoś czasu mam z tym problem, bo jako młodej, dość zapracowanej mamie ciężko mi odnaleźć przyjemność w gotowaniu, dlatego lubię, gdy ktoś – jak Dominique Loreau – mądrze mi przypomina, że warto. Polecam zatem każdemu, kto chce zmienić podejście do jedzenia, a w konsekwencji i do życia.
Znacie jakieś ciekawe książki na podobne tematy? A może chcielibyście tu znaleźć recenzję innych tytułów? Zapraszam do zostawiania propozycji w komentarzach 🙂