Przyszła wiosna. Wszyscy chcą być piękni i młodzi, na czym bezlitośnie żerują marketingowcy. Zewsząd, niczym pierwsze żonkile i ubogie w zapach tulipany, wyrastają cud-produkty, zestawy ćwiczeń i nawoływania do masowego ruszenia tyłków z kanapy. Zaiste cudownie jest być wysportowanym, szczupłym i pięknie wystylizowanym, ale dlaczego przy tym wszyscy nawołują również do opuszczenia strefy komfortu?
Czym jest komfort?
Komfort jest dobry. Komfort to ciepło, bezpieczeństwo, dobre samopoczucie i celebrowanie teraźniejszości. Komfort to zapadnięcie się w miękkiej kanapie po ciężkim dniu, słuchanie bębnienia deszczu, gdy popijamy gorącą herbatę pod kocem i przebranie się w wygodne ciuchy “po domu”. Słowem, komfort to hygge dla każdego, taki zawór bezpieczeństwa, gdzie ryzyko nie istnieje i jest tylko dobrze. Każdy definiuje je po swojemu, a zatem ilu ludzi, tyle opisów.
Każdy ma też swoją strefę komfortu – miejsca i sytuacje, w których czuje się dobrze, bezpiecznie i u siebie. Znów każda taka strefa jest inna – dla jednych będzie to dom, rodzina i okolice osiedla, a dla drugich praca, lotniska czy sporty ekstremalne. Strefa komfortu jest często przedstawiana jako coś rozleniwiającego, zniechęcającego do podejmowania wyzwań, wiążącego się z rutyną. Czy jednak miejsca, w których czujemy się dobrze, muszą jednocześnie przeczyć rozwojowi?
Według Słownika Języka Polskiego rozwój to “proces przechodzenia do stanów lub form bardziej złożonych lub pod pewnym względem doskonalszych”. Dla mnie słowem-kluczem jest tu “proces”, który powinien trwać cały czas, a nie być zespołem zrywów i metamorfoz. Dookoła słyszy się o cudownych programach typu “siedem dni do celu”, “schudnij w miesiąc” czy “wzbogać się w dwa tygodnie”. Dodatkowo przedsięwzięcia tego typu zazwyczaj nawołują do wyjścia ze strefy komfortu. Sugeruje się więc, że jeżeli przebywamy tam, gdzie nam dobrze, idziemy na łatwiznę, pozbawiamy się życiowych szans i stoimy w miejscu. Czemu tak usilnie próbuje się nam wmówić, że tylko wyjście ze strefy komfortu przyniesie efekt?
Wyjście ze strefy komfortu kontra poszerzanie strefy komfortu
Jestem gorącą orędowniczką poszerzania strefy komfortu zamiast wychodzenia z niej. Dlaczego? Otóż moim zdaniem życie jest trudne. Ile by się tej rzeczywistości naszej nie racjonalizowało i zaklinało, zawsze coś będzie uwierać. Komfort jest więc ważny dlatego, że ułatwia życie, uprzyjemnia je i sprawia, że jest o wiele bardziej znośne. Lubimy się czuć dobrze – gdyby tak nie było, producenci puchatych poduszek, otulaczy i kaszmirowych koców już dawno poszliby z torbami. Nie uważam, żeby porzucanie tego, co daje komfort, miało koniecznie skutkować rozwojem. Uważam, że o wiele trudniejsze jest odnalezienie komfortu w zmianie, nowej sytuacji, innych okolicznościach.
Zmiana, która oznacza dla nas wyjście ze strefy komfortu od razu kojarzy się źle, wywołuje strach i niechęć. Zmiana z jednoczesnym nastawieniem, że odnajdziemy w niej komfort i będzie nam tam dobrze kojarzy się sympatycznie i motywująco. Poszerzenie strefy komfortu to zdobywanie nowych terytoriów z jednoczesnym spokojem i pozytywnym nastawieniem, bez niepotrzebnego stresu. Nasza cywilizacja i tak nam mocno szarpie nerwy, po co więc dokładać sobie stresu?
Dlaczego warto poszerzać strefę komfortu?
Chcemy, żeby nasze życie było bezpieczne i przewidywalne, ale jednocześnie wzdrygamy się przed tym. Ciepło jest dobre, ale bez zimna nie będziemy w stanie go docenić. Sama wiesz, jak smakuje pierwszy słoneczny dzień po długiej, ponurej zimie. Tak samo jest z komfortem – trzeba iść do przodu i nadawać mu nowe nazwy, żeby móc się rozwijać i kontynuować ten proces. Świat codziennie przynosi nam zmiany – lęk przed nimi i chowanie się w mysiej dziurze to lekarstwo doraźne, ale choroba jest nieuleczalna, więc trzeba stawić jej czoła.
Jak poszerzyć strefę komfortu?
Jeżeli choć trochę przekonałam Cię do mojego punktu widzenia, zapraszam po odrobinę konkretów. Na strefę komfortu składają się wszystkie nasze nawyki, przyzwyczajenia, znajome sytuacje, ludzie, których znamy jak przysłowiowe łyse konie itp. itd. Jest to więc całe nasze doświadczenie, z którego wybraliśmy to, co dla nas dobre i z czym czujemy się wygodnie i spokojnie. Jak więc poszerzyć tak pojętą strefę komfortu?
- Szukaj nowych nawyków, które będą dla Ciebie dobre. Zbyt często mamy tendencję do tkwienia w starych przyzwyczajeniach, które poza poczuciem komfortu nic pozytywnego nam nie dają. Warto więc zajrzeć w siebie i z uważnością podchodzić do każdej czynności. Ja np. złapałam się na nieco bezmyślnym nawyku “czegoś słodkiego” do kawy, przez co po pół godzinie ciśnienie leci mi na łeb na szyję. Prosta rzecz, a jej zmiana może znacznie poprawić samopoczucie i poszerzyć strefę komfortu.
- Nie zamykaj się w rutynie, jeżeli chodzi o sposób spędzania czasu, rodzaj lektur, ulubioną muzykę itp. Baardzo łatwo jest się zamknąć w jednej szufladce. Np. w piątki jeść tylko ryby, w soboty robić zakupy, a w niedzielę zmuszać się do rodzinnych obiadków. Trudniej jest patrzyć szeroko otwartymi oczami na świat dookoła nas i na to, co nam oferuje, bez przesądów i uprzedzeń. Posłuchać nowej muzyki, znaleźć nowego autora książek, czy w ramach eksperymentu wejść do małego sklepiku, zamiast do wielkiego marketu. Rutyna czai się wszędzie, a wraz z nią nuda i frustracja, a tych słów raczej nie używa się do definicji rozwoju, prawda?
- Podejmuj wyzwania. W całym internecie znajdziesz ich mnóstwo (nie zapominając o moim Marcowym Detoksie Książkowym czy Wyzwaniu Minimalistki organizowanym przez blog simplicite.pl :)), ale i życie w realu w nie obfituje. Są takie rzeczy, których bardzo byś chciała, ale się boisz? Ja też takie mam i właśnie się za nie zabieram. Wszystko, co nowe, nieznane, nieoswojone, jest przerażające i podniecające jednocześnie. Chodzi o to, by pamiętać, że realizacja celów/podejmowanie wyzwań to proces – każdy może go realizować w swoim tempie, mając z tyłu głowy swój komfort i poczucie bezpieczeństwa. Od ciągłego rzucania się na głęboką wodę można przecież utonąć, a powolne zanurzanie się zapobiega szokowi termicznemu 🙂
- Wyjdź do ludzi. Po pierwsze, poznawaj nowych ludzi – szukaj nowych miejsc i sytuacji i odważ się w nich rozmawiać. To mogą być też miejsca w internecie, co by było nieco bezpieczniej 😉 Cóż, my introwertycy mamy to do siebie, że kontakt z drugim człowiekiem wiąże się dla nas z lękiem i niepewnością, ale nie ma co ciągle o tym myśleć. Życie jest za krótkie, żeby je spędzać w samotności. Po drugie, w grupie/kupie/parze etc. łatwiej jest podejmować wyzwania, o czym wie sporo internautek i wielbicielek Ewy Chodakowskiej 🙂 A po trzecie, nigdy nie wiadomo, kiedy pozna się kogoś naprawdę wartościowego, kto samym swoim istnieniem poszerzy naszą strefę komfortu, więc ryzyk-fizyk 🙂
Komfort jest dobry. Rozwój jest dobry. Wyzwania są dobre. Zmiany, koniec końców, również. Połączenie tych wszystkich elementów nie jest łatwe, to pewne, ale czy nie warto wychodzić odważnie do świata, choćby miało się to odbywać w iście żółwim tempie? Nie wychodź więc ze swojej strefy komfortu, tylko spraw, żeby rosła i rosła, a życie stanie się o wiele ciekawsze.
A Ty jakie masz sposoby na poszerzanie strefy komfortu?
Bardzo dobry i wartościowy wpis. Na mnie najlepiej działa podejmowanie nowych wyzwań, ale stopniowo i bez rzucania się od razu na głęboką wodę.
Fantastyczny wpis! Zgadzam się z Tobą; strefę komfortu zawsze warto poszerzać o nowe, ciekawe doświadczenia i wyzwania w tempie, które jest dla nas najlepsze. Przecież nie chodzi o to, żeby z przysłowiowej kanapy od razu rzucić się na przebiegnięcie maratonu 😉 Dla mnie np. poszerzanie strefy komfortu to odwiedzenie minimum 2 razy w miesiącu nowego miejsca gdzie jeszcze nie byłam, w zależności od czasu i funduszy to może być miejsce poza miastem albo 300km dalej 🙂 i jak najczęściej próbowanie nowych zajęć, czy to jest wyjście na łyżwy po 15 latach przerwy, czy 1szy rodzinny wyjazd na kajaki, czy pierwszy obiad w bangladeskiej knajpie 🙂
Obiad w bangladeskiej knajpie brzmi, jakby moja strefa komfortu poszerzyła się baaardzo znacznie 🙂 Cieszę się, że wpis się podoba, a i z Twoim podejściem zgadzam się w 100%. Pozdrawiam 🙂
Świetny wpis 😀 Wychodzenie ze strefy komfortu to jest właśnie coś, co sama staram się zrobić – być lepszą dla siebie, ale jednocześnie rozwijać się. Wszystko oczywiście powoli, bo jak sama piszesz – życie jest trudne. Nie ma sensu sobie tego wszystkiego utrudniać jeszcze bardziej umartwianiem się dla podobno lepszego życia 😀
Dzięki 🙂 Umartwianiu się mówimy stanowcze nie 🙂 Cieszę się, że nie jestem sama w moich zapatrywaniach na ten temat. Pozdrawiam!