Świat pędzi. Czasem do przodu, czasem na boki, ale zawsze szybko. Albo po prostu nam się tak wydaje, gdy na chwilę się gdzieś zatrzymamy – wszyscy idą, biegną, są w ruchu, zajęci, zaaferowani swoimi sprawami. Kiedy uda się już zatrzymać, szuka się kontaktu ze światem wirtualnym, bo tak to już teraz jest – biegłam, a w tym czasie inni też nie próżnowali, więc warto zobaczyć, gdzie teraz są. Otwiera się więc jeden, drugi serwis społecznościowy, a tam wszyscy w biegu od jednego świetnego miejsca do drugiego, wszyscy tacy super.
Właściwie nie mam nic do bycia super w takim rozumieniu. Nawet sama chciałabym taka być. Czasem, bo kiedy indziej mam tego dość i chcę być do niczego, trzasnąć drzwiami i krzyknąć “Radźcie sobie sami”. Świat jednak tego nie lubi, bo preferuje “superowość”. W sumie słusznie. Być super to mieć większe szanse na przetrwanie, dostawać lepsze kąski ze stołu i cieszyć się większą liczbą przyjemności. Przy okazji można jednak wpaść też w pułapkę.
Pułapkę tę dostrzegło ostatnio polskie wydanie “Elle“, w którym znalazł się artykuł o odpuszczaniu i wyluzowywaniu. Zainspirował mnie do przemyśleń, szczególnie że tak jak jego bohaterki łączę na co dzień wiele ról i czasem troszkę się gubię.
Rzeczony artykuł można streścić stwierdzeniem, że wcale nie musisz być we wszystkim najlepsza, więc zrezygnuj z perfekcjonizmu, odpuść i ciesz się życiem. No tak, łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Zazwyczaj pracować trzeba, żeby mieć pieniądze na podstawowe potrzeby i jeszcze jakąś “górkę” na przyjemności. Pracując zapomina się jednak o przyjemnościach i wpada w kocioł terminów, zobowiązań i zmartwień. Potem po pracy jest dom. W zależności od jego składu liczebnego i rodzajowego (ostrzegali mnie: duży pies – duży kłopot) zajęcie się nim jest mniej lub bardziej absorbujące. W moim przypadku – dość. Do tego dochodzą nieodzowne dzisiaj pasje, hobby i rozwój. Na koniec jeszcze pozostaje życie towarzyskie – koleżanki, przyjaciele, rodzina (nie daj Boże jeszcze zobowiązań wobec nich). Już, już wszystko zaliczone, z ostatnim tchnieniem tego dnia padasz na kanapę, żeby sobie o tym wszystkim pomyśleć, a tu przychodzi… mąż. No tak, przecież jeszcze jakieś życie związkowe by się przydało. A doba ma tylko 24 godziny i ciągle walczysz o te osiem do przespania.
Zazwyczaj przy takich podsumowaniach przychodzi ktoś życzliwy i mówi: a doba Beyonce też ma tylko 24 godziny. Hm, no tak, a ja się postawię i powiem, że nie można mieć wszystkiego i życie to sztuka wyboru. Zrozumienie tego zajęło mi chwilę, ale – hello! – udało się. Beyonce też nie ma wszystkiego i raczej jej to nie przeszkadza. Znam ludzi, którzy mniej pracują w tygodniu, a za to przez weekend biegają po warsztatach i spotkaniach, a dziecko wtedy robi coś innego. Znam takich, którzy długo siedzą w pracy, bo nie mają pomysłu, co robić w domu. Są też inni, którzy po pracy biegną jak najszybciej do domu, żeby zaliczyć jeszcze kilka gier i zabaw z dziećmi, a wieczorem pobiec na fitness. Znam kobiety i mężczyzn, którzy utyskują na swoją pracę, ale od lat jej nie zmieniają. Znam też takich, którzy swoją pracę uwielbiają i stoją w strasznym rozkroku, bo żeby być w niej coraz lepsi, muszą kraść czas np. dzieciom. I jak tu być super?
Tym razem nie będzie żadnych wyliczanek, bo bycie super to coś, co nie ma jednej definicji ani kilku określonych metod. Dla mnie bycie super to czucie się tak, a zazwyczaj doświadczam tego, gdy robię to, co kocham w sposób, który uwielbiam i w towarzystwie, którego chcę. Zależnie od pory dnia i roku będzie to coś innego, ale jedno się nie zmieni – będę wtedy w zgodzie ze sobą.
Żadne Instagramy ani inne Snapchaty nie powiedzą nam, czy jesteśmy super, bo to akurat zależy od tego, czy tacy się czujemy. Poczucie własnej wartości, podążanie w wytyczonym sobie kierunku i w SWOIM tempie – oto moja odpowiedź. Lajkowanie samego siebie w granicach rozsądku i czerpanie z życia, ile wlezie, to również. Jest to też swoiste bycie w ciągłym ruchu, ale innym – na zasadach, które sami wytyczamy.
Czego sobie i Państwu życzę 🙂