Grudzień w Polsce. Tradycyjny czas dźwięku dzwoneczków w radiu, oparów grzańca unoszących się znad licznych jarmarków bożonarodzeniowych i szału zakupów. 13 grudnia w Polsce – tradycyjny czas wspominania, jak to było, jak nagle zabrakło “Teleranka”, a władza wysłała na ulice czołgi przeciwko własnym obywatelom. 13 grudnia w Syrii – trwa finałowa rozgrywka w Aleppo, mieście przegranym, zburzonym, pokonanym. W końcu późnym wieczorem przychodzi wiadomość o zawieszeniu broni, które jest raczej poddaniem się sił rebelianckich, a wraz z nią zapowiedź otworzenia korytarzy humanitarnych do ewakuacji cywilów. 13 grudnia w polskich mediach – nic o Aleppo, Syrii, ONZ czy czymkolwiek z tym związanym. Nie ma tematu, jest celebracja własnej traumy (czyjej?), rozpamiętywanie i marsze przeciw obecnej władzy.
O wojnie w Syrii już pisałam tu, a jedyne, co się od tego czasu zmieniło, to pogorszenie sytuacji cywilów w tym mieście i nasilenie działań wojennych. Pojawił się też oryginalny pomysł pokojowego marszu z Berlina do Aleppo, który ma pomóc w okazaniu solidarności z Syryjczykami, choć dla mnie nadal jego realny wpływ jest dość mglisty i niewspółmierny do hałasu robionego przez idących w marszu wokół siebie. Tak czy inaczej marsz wyrusza 26 grudnia, więc pewnie po owocach ich poznacie…
Czemu ja znów o tej Syrii? Cóż, siedziałam wczoraj późnym wieczorem, skacząc po wszystkich kanałach informacyjnych, jakie mamy. W polskich nie znalazłam NIC na temat Aleppo, z którego cywile przez cały dzień wysyłali w świat, głównie poprzez media społecznościowe, porażające wiadomości o zabójstwach kobiet i dzieci oraz swoje pożegnania ze światem. Nawet jeżeli część z nich to tak zwana propaganda, sytuacja i tak jest dojmująco tragiczna. Mamy XXI wiek, dostęp do wszystkich mediów świata, w tym do potężnych źródeł internetowych, mamy organizacje, ONZ, demokratyczne rządy i dobrobyt. Co robimy, żeby pomóc ludziom, którzy wołają o wolność i godność? Nic! Aż kusiło, żeby zapytać, gdzie jest Aleppo? W kosmosie, że go z Polski nie widać?
Każda wojna ma swoje legendy, bohaterów, tragizm i argumenty. Każda wojna do tej pory miała też swoją intymność, a ta syryjska z tego wzorca się wyrwała, bo dzięki Internetowi wiemy niemal wszystko. Polacy lubią celebrować swoje traumy. Zresztą pewnie nie tylko my tak mamy, co nie zmienia faktu, że my tymi naszymi nieszczęściami obdzielamy innych. Mówimy: zobaczcie, jesteśmy takim biednym narodem, poszkodowanym podczas II wojny światowej, obrażani posądzaniem nas o współprowadzenie tzw. obozów śmierci dla rodaków i mniejszości narodowych w tym czasie, a na koniec tragicznie pozbawionym śmietanki politycznej podczas pewnego lotu pewnego kwietnia kilka lat temu. Patrzcie i nam pomagajcie, puszczajcie nam wszystko płazem, bo nam się należy. Tymczasem kilka tysięcy kilometrów dalej jest naród, który mówi: chcieliśmy wolności i na fali tzw. arabskiej wiosny wyszliśmy na ulice, żeby o nią powalczyć. W zamian jednak od pięciu lat kryjemy się w gruzach naszego dawnego życia, walcząc o przetrwanie i resztki godności. Świat odwrócił głowę, bo to nasza wojna “domowa”, ale my wiemy, że wy wiecie, więc czy Wam nie wstyd?
Można się zastanawiać, gdzie jest Aleppo? Czy to tylko miasto w Syrii, czy już metafora obojętności i wygodnictwa naszego zachodniego świata, który wygodnie się umościł i nie chce mu się wstawać, żeby komuś pomóc. Sama też jestem częścią tego świata i wiem, że niektórzy z nas nawet nie wiedzą, gdzie fizycznie leży Aleppo, a co więcej, wcale ich to nie interesuje. Chcą mieć spokój, bo trapią ich własne problemy, aspiracje do zamożności itp. Pewnie znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że nas to nie dotyczy, a poza tym lepiej się nie wtrącać, bo można wzorem USA rozwalić państwo i narobić zamieszania w całym regionie. No tak, tylko mi nie chodzi o zaangażowanie militarne, bo na to nie ma co liczyć na pewno. W grę wchodzi za to zaangażowanie dyplomatyczne i humanitarne, a nasza postawa wobec uchodźców (której emanacją jest postawa naszych polityków) jest nadal tragicznie obojętna.
Audrey Hepburn mawiała: kiedy dorośniesz odkryjesz, że masz dwie ręce. Jedną, aby pomóc sobie, a drugą, aby pomagać innym. Co ja mogę zrobić? Mogę w nieskończoność namawiać do datków na UNICEF, PAH czy organizację The Syria Campaign, dzięki której w Syrii funkcjonują tzw. Białe Hełmy. Niestety nasza sytuacja polityczna jest taka, że brak nam liderów, którzy byliby w stanie wypowiadać się rzeczowo na temat konfliktu w Syrii, nie mówiąc o pomocy humanitarnej, czy – o zgrozo! – przyjęciu uchodźców. Pewnie szybko się to nie zmieni, więc wiele zależy od nas, tak zwanych zwykłych ludzi. Moje zawołanie, żebyśmy nie byli obojętni też pewnie niczego nie zmieni. Co mogę? Wybierać kanały informacyjne, które nie pomijają tematu, głosować na polityków, którym prawa człowieka i szacunek do “innych” nie stoją ością w gardle, pisać na ten temat i rozmawiać ze znajomymi, wpłacać co jakiś czas datki i liczyć na to, że nic nie trwa wiecznie, nawet najkrwawsze konflikty zbrojne. Mogę też się cieszyć, że nie wszyscy politycy pozostają obojętni – prezydent mojego miasta, Wrocławia, zapowiedział wczoraj przekazanie 100 tys. zł na pomoc humanitarną dla Syrii. Kropla w morzu? Głos wołającego na puszczy? Iskierka nadziei!
A teraz wstań i zrób coś dobrego. Choćby posłuchaj tej kolędy na miarę naszych czasów: Kolęda dla tęczowego boga by Magda Umer i Grzegorz Turnau. Coś jeszcze?