Festiwal pogardy, albo o aborcji raz jeszcze

W naszym kraju zaczęła się kolejna odsłona wojny światopoglądowej – oto walka postu z karnawałem, czy jak kto woli walka o “zakaz dyskryminacji ze względu na niepełnosprawność (…) w zakresie prawa do życia”, czyli kolejna próba ograniczenia, czy wręcz zlikwidowania, prawa do aborcji. Nie ma tu żadnych świętości (poza opacznie pojętym życiem), bo cel uświęca środki, za to pojawia się wiele pomieszań pojęć, demagogii i pogardy. Skąd się to wszystko bierze? O co chodzi? A przede wszystkim skąd ta pogarda względem osób chcących decydować o własnym życiu? Te pytania zadaję sobie i ja.

Prawo do życia

Problem prawa do aborcji jest osią konfliktu od bardzo dawna i chyba najstarsi górale już nie pamiętają, dlaczego budzi on takie kontrowersje. W czasach PRL-u aborcja w Polsce była legalna i wykonywana bardzo często, potem Kościół pomógł opozycji w pokonaniu komunistycznego aparatu władzy i w ramach wymiany “coś za coś” prawo do aborcji zostało bardzo mocno ograniczone, zyskując miano “kompromisu aborcyjnego”. Niestety kobiet nikt o zdanie nie pytał i choć brały udział w działaniach opozycyjnych na równi z mężczyznami, podczas podejmowania decyzji o tymże kompromisie ich głosu nikt słuchać nie chciał. Nagle prawo do życia znalazło się na ustach wszystkich…panów, którzy uwielbiają nim szafować, choć ostatecznie decyzja nie uderza w nich. Paradoks ten nie przestaje mnie dziwić, tak samo jak przekonanie o tym, że życie “bytu” nienarodzonego jest ważniejsze od tego, które już żyje. Pozostawiając kwestie bioetyczne (ogromnie ciekawe) na boku, można spytać, kto ma o tym decydować – grono mężczyzn w sukienkach i garniturach czy para (lub sama kobieta), której to dotyczy?

Oczywiście można powiedzieć, że dla społeczeństwa prawo do aborcji jest złe, bo działa przeciwko niemu. Ogranicza liczbę potencjalnych obywateli, pozwala członkom społeczeństwa na przedkładanie własnego dobra nad dobro ogółu. Może tak powiedzieć jednak tylko społeczeństwo, które gwarantuje pomoc w przypadku decyzji innej – czy jeżeli zdecyduję się urodzić dziecko chore lub niechciane i będzie ono potrzebować wsparcia, leczenia, zabezpieczenia na poziomie, jakiego bym sobie dla niego życzyła, państwo mi je zapewni? Być może w Szwecji, bo na pewno nie w Polsce i nie znam nikogo, kto z pełną odpowiedzialnością mógłby twierdzić inaczej.

Jesteś za aborcją?

Gdy chodzi o etykę, teoria sobie, a praktyka sobie. Można snuć koncepcje (bio)etyczne i robić eksperymenty myślowe, jednak gdy przyjdzie co do czego, człowiek pozostaje sam ze swoim wyborem i ponosi za niego pełną odpowiedzialność. Nie cierpię sformułowania “być za aborcją”, bo uważam je za krzywdzący skrót myślowy i oznakę braku racjonalnego myślenia. Aborcja sama w sobie jako zabieg medyczny nie podlega ocenie moralnej i nie można być za nią czy przeciw niej. To tak jakby uważać, że ludzie nie powinni dawać wyrywać sobie chorych zębów czy usuwać uszkodzonej śledziony. Aborcja to zabieg polegający na usunięciu płodu – tylko tyle i, jak się okazuje, aż tyle. Zdarza się, że ratuje życie kobiety, ale też zdarza się, że wynika z pobudek ocenianych przez opinię publiczną jako egoistyczne. Jak wielkie kontrowersje potrafi wzbudzić pokazuje słynna już sprawa Natalii Przybysz sprzed dwóch lat, gdy przyznała się w wywiadzie dla “Wysokich Obcasów” do poddania się zabiegowi aborcji, bo nie chciała trzeciego dziecka i mieszkanie miała za małe. Wylało się na nią wiadro pomyj, wszyscy wprost prześcigali się w ocenach moralnych jej decyzji. Dlaczego? Bo kobieta podejmująca samodzielnie taką decyzję jest postrzegana jako zagrożenie dla społeczeństwa, szczególnie w kraju nazywającym się katolickim. Jak mówi sama Przybysz:

To indywidualna sprawa i każda kobieta powinna móc zadecydować o tym sama – czy chce urodzić, czy nie. A to, jak do tego potem podchodzimy, czy to był problem, czy nie, to też nasza sprawa – jakie ceremonie będziemy chciały odprawiać, by sobie z tym poradzić. To nie sprawa mężczyzn w rządzie i w Kościele.

Nie jestem więc “za aborcją”, ale za prawem wyboru. Aborcja powinna moim zdaniem być dozwolona jako zabieg medyczny mający też konsekwencje etyczne dla osoby, która się mu poddaje, ale poza oceną społeczeństwa. Musimy zacząć traktować jednostkę w społeczeństwie jako zdolną do podejmowania decyzji o sobie, bo inaczej obudzimy się w dystopii, pozbawieni praw, za to obarczeni setkami obowiązków. Obywatel nie służy wyłącznie do płacenia podatków i utrzymywania aparatu władzy, ale to tenże aparat powinien służyć obywatelowi, aby ten na jego terytorium mógł się realizować i być szczęśliwy. Wiem, że to naiwna i utopijna wizja, ale czy to znaczy, że mam z niej rezygnować?

Festiwal pogardy

A jednak, mężczyźni w rządzie i w Kościele uwielbiają decydować o innych, samemu stojąc niejako ponad prawem. Władza daje ludziom poczucie, że nie muszą się liczyć z nikim, kogo postrzegają jako podległego, przez co czyni ich aroganckimi i pozbawia odpowiedzialności za słowa. Oczywiście nie dotyczy to osób o mocnym kręgosłupie moralnym i poczuciu odpowiedzialności społecznej, ale wydaje się, że nie ma ich za wiele w naszym Sejmie i klerze. Nie dalej jak wczoraj odbyło się posiedzenie sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, na którym dyskutowano m.in. o decyzji zmierzającej do dalszego ograniczenia prawa do aborcji w Polsce. Brały w nim udział również kobiety – polityczki, działaczki Strajku Kobiet i organizacji pozarządowych. Jak donosi portal OKO.press, zostały potraktowane obcesowo, bez szacunku (należnego nie kobietom, a ludziom w ogóle) i poniżająco. Przykłady?

  • poseł Janusz Sanocki zwracający się do obecnych na posiedzeniu kobiet: “Lubię was dziewczynki”
  • poseł Robert Winnicki: “Aborcjonistki są sojuszniczkami nieuporządkowanego życia seksualnego mężczyzn”
  • poseł Marek Jurek : “Co by było, gdyby kobieta odmówiła powinności macierzyńskiej”

Teksty, jakie z powodzeniem mogłyby paść w poprzednim stuleciu, a nie po akcji #metoo i nie w Sejmie, choć jak widać ryba rzeczywiście psuje się od głowy. Pogarda wobec kobiet przebijająca przez te wypowiedzi to objaw przekonania o absolutnej podległości i “gorszości” połowy społeczeństwa, oznaka braku szacunku i odejście od praktyki chrześcijańskiej, która nakazuje, by kochać bliźniego jak siebie samego. Tym samym oznacza podwójne standardy moralne i niszczy wiarygodność tych mężczyzn jako katolików. Czy oni się tym przejmują? A gdzie tam. Są przekonani o swojej absolutnej racji i misji, jaką ma być uczynienie Polski na powrót krajem w pełni katolickim, gdzie szanuje się każde życie, szczególnie to nienarodzone. Gorzej jednak sprawa wygląda z życiem narodzonym i tu pojawia się rola społeczeństwa – zacznijmy myśleć krytycznie, słuchać, a nie tylko słyszeć i puszczać mimo uszu i nie dopuszczajmy arogancji do władzy, bo w ten sposób wystawiamy sobie samym świadectwo. Czy kraj rządzony przez idiotów bez szacunku do drugiej osoby może coś znaczyć w cywilizowanym świecie?

Protesty, protesty

Kobiety nigdy nie poddają się bez walki i choć pojawia się już zmęczenie strajkami, protestami i demonstracjami, wydaje się, że nie można ich zaprzestać. Do czasu urodzenia drugiego malucha również brałam w nich udział, teraz jest nieco gorzej, ale zamierzam walczyć inaczej. Zamierzam szerzyć miłość do krytycznego myślenia i kwestionowania argumentów, z którymi już nikomu nie chce się dyskutować. Zamierzam wspierać inne kobiety w ich wyborach w imię solidarności, aby dać odpór męskiej chęci dominacji. Zamierzam pisać i namawiać za tymi działaniami, bo tylko w tym, w swoistej pracy u podstaw, otwieraniu umysłów postrzegam możliwość wyjścia z impasu, w jakim znalazła się kobieca część społeczeństwa. Bowiem jak można przeczytać w książce Lucy Ribchester “Sufrażystki”:

Problemu nigdy nie stanowią dewianci (…). Nie zapominaj o tym. Prawdziwie niebezpieczni są ludzie o zamkniętych umysłach.

 

Jeden komentarz do “Festiwal pogardy, albo o aborcji raz jeszcze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *