Są sprawy, które bez końca mogą być przedmiotem dyskusji. W zależności od poglądów, nastroju czy ustroju politycznego dyskusje te będą bardziej lub mniej zacięte, ale i tak zapewne skończą się tym, że ich strony rozejdą się nie zmieniwszy swojego zdania. Tak też jest z aborcją, która teraz jest “na ustach” większości polityków, no i siłą rzeczy kobiet. O co chodzi?
Z grubsza chodzi o to, co zawsze, czyli o władzę i pieniądze. Najpierw wyjaśnijmy sobie jedno – dyskusja nie powinna dotyczyć postawy wobec aborcji, bo ta jest czymś prywatnym, a prawa do niej, które jest bytem publicznym. Często ten drobny szczegół pomija się w mediach czy artykułach, a jak dla mnie to wszystko zmienia. Nie muszę wcale być zwolennikiem samego zabiegu, żeby móc dawać innym prawo do niego. Tak samo nie cierpię wyrywania zębów, ale czy mogę go komuś zabraniać? Prawica, chcąc zabronić aborcji, chce pozbawić (głównie) kobiety PRAWA wyboru, wychodząc z założenia, że wie lepiej, co powinno się zrobić w danej sytuacji. Czy tak jest? Ciężko byłoby znaleźć na to argumenty. Partia rządząca obecnie w Polsce, cechująca się “konserwatyzmem społecznym”, musi być przeciwko aborcji, ale nie powinna być przeciwko prawu do niej. Niemniej jednak jest i wpadła w pułapkę – oto pojawił się projekt obywatelski bardziej konserwatywny od niej (można powiedzieć, że bardziej papieski od papieża) i postawił PiS na baczność. Partia nie może go tak po prostu odrzucić, ale też nie będzie (raczej) w stanie go przyjąć, bo spotkałoby się to ze zbyt dużą krytyką, również ze strony Unii Europejskiej. Co zrobi PiS? Pewnie wkrótce się dowiemy.
Dyskusja o aborcji pojawia się w mediach falami i zawsze wywołuje te same obrazy/argumenty. Do tej pory jednak chociażby moi znajomi nie wyglądali na zaangażowanych na jej rzecz. Na manifach czy dyskusjach na ten temat zazwyczaj pojawia się to samo grono ludzi (znów głównie kobiet) już przekonanych. Teraz, gdy atmosfera w kraju robi się gorąca, wypowiedzieć się na temat aborcji jest niejako łatwiej, bo wtedy staje się przeciwko nielubianej władzy. Jak pokazał czwartkowy #czarnyprotest, czasem wystarczy mała czarna lub czarno-białe zdjęcie i już się jest prawie anarchistą. Trochę drwię, bo w dyskusje tego typu angażowałam się dość mocno i z otoczenia wiało ciszą i brakiem zainteresowania. Temat, dopóki tak brutalnie nie został ruszony przez społeczeństwa “pro-life”, właściwie nie istniał w mediach. Gdyby było inaczej, być może nie tak łatwo byłoby teraz Sejmowi odrzucać projekt liberalny.
Władza konserwatywna w specyfice polskiej zawsze będzie dążyć do panowania nad obywatelkami w kwestiach rozrodczych. Tak to już u nas jest, że prawica nie wierzy w mądrość i siłę kobiet, chcąc im narzucić wybory życiowe. Żadna jednak władza nie jest absolutna, nawet jeżeli tak jej się wydaje. Jest jeszcze tak lubiany przez PiS “suweren”, czyli obywatel i to od niego zależy, co zrobi, a czego nie. Jakikolwiek sprzeciw wobec rządzących i ich decyzji wiąże się z koniecznością drugiego “lubianego” przez PiS zjawiska – solidarności. Jeżeli my, kobiety, będziemy wobec siebie solidarne, a nie krytykujące, oceniające i wykazujące swoją wyższość, mamy szansę na lepszy klimat społeczny. Jeżeli my, obywatele mający jakieś swoje cele społeczne, będziemy trzymać się razem i dążyć do celu zgodnie z zasadami życia społecznego – mamy szansę na lepszy klimat społeczny.
Jak głosi Wikipedia, władza to “możliwość wywierania przez jednostkę bądź grupę rzeczywistego wpływu na istotne okoliczności życia przez ukierunkowywanie własnego postępowania”. Tego będę się trzymać, a przy większej solidarności kobiet wobec siebie i społeczeństwa wobec siebie nasza rzeczywistość społeczna może się bardzo zmienić na lepsze. Naiwność? Być może, ale czarny protest odbywający się głównie w sieci i Warszawie pokazuje, że coś w nas się budzi, a ja trzymam kciuki, żeby się dobudziło do końca.