Każdy ma swoją guilty pleasure, jedną lub więcej. Jedną z moich “wstydliwych przyjemności” jakiś czas temu było zaczytywanie się w książkach o tzw. francuskim szyku. Co najśmieszniejsze “na żywo” poznałam w życiu Francuzkę sztuk jeden i nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Co innego filmy, teledyski i…książki – kreowany tam wizerunek francuskiej kobiety mocno do mnie przemówił i pozostawił bezbronną wobec wszelkich marketingowych zagrywek w tym temacie.
Wpadłam w tę pułapkę w poszukiwaniu własnego stylu, z którego braku zdałam sobie sprawę chwilę wcześniej. Niby zawsze miałam coś swojego, co mnie wyróżniało, ale z biegiem lat (ho ho, kto by pomyślał) i przeczytanych blogów zrozumiałam, że mojemu stylowi brak spójności, atrakcyjności, energii. Zaczęłam szukać, czytać, oglądać, no i się zaczęło.
Na co dzień jestem raczej rozsądna i potrafię przejrzeć na wylot próbujących podejść mnie od tyłu marketingowców. Umiem odróżnić lek od suplementu, sok naturalny od rozcieńczonego, wodę mineralną od źródlanej itp. Natomiast tu przepadłam. Zaczęło się od “W Paryżu dzieci nie grymaszą”, którą to książkę dostałam w prezencie. Następnie przeczytałam:
– “Lekcje Madame Chic” Jennifer L. Scott
– “W domu Madame Chic” Jeniffer L. Scott
– “Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś” Anne Bereste, Sophie Mas, Caroline de Maigret, Audrey Diwan
– “Szczęście na dzień dobry” Jamie Cat Callan
– “Paryski szyk” Ines de la Fressange
– “Francuzki nie tyją” Mireille Guiliano
– więcej grzechów nie pamiętam i – szczerze – za niemal wszystkie serdecznie żałuję.
Autorki tych dziełek powielają mit, który udało się zdekonstruować dopiero Marie-Morgane Le Moel w książce “Cała prawda o Francuzkach”, ale o tym za chwilę,
Francuzką być…
Kim jest więc ta mityczna stylowa Francuzka, którą warto naśladować? Zadbaną, elegancką, pewną siebie kobietą o nieskazitelnej cerze i umiejętnie dobranym stroju. Nosi rzeczy proste, ale świetnej jakości. Nie boi się eksperymentów, ale zna swoje mocne i słabsze strony i doskonale żongluje dodatkami, tak aby co nieco ukryć czy uwydatnić. Uwielbia trencze, białe koszule, dobrej jakości dżinsy i czerwoną szminkę. Realizuje się w pracy i w domu, kocha proszone kolacje i dyskusje o sytuacji politycznej we Francji. Nosi doskonałej jakości bieliznę, nienawidzi dresów i wszędzie chodzi lub jeździ rowerem. Kupuje na targu, zawsze ma świeże kwiaty w wazonie i pęk przyjaciółek na podorędziu, gdy trzeba przybiec z kieliszkiem czerwonego wina na pogaduchy na tarasie z widokiem na Wieżę Eiffela. Jej dzieci od najmłodszych lat jedzą elegancko nawet najbardziej wyczynowe potrawy, chłonąc kulturalną atmosferę miasta… Uff. Dużo tego jak na jedną kobietę, ale trzeba przyznać, że jest to wizerunek atrakcyjny, bo oferuje pewną alternatywę wobec tak zwanej szarej rzeczywistości.
Zapewne nie jest przypadkiem to, że bestsellery sprzedające się jak świeże bułeczki dotyczą właśnie Francuzek, a nie Polek. Jak można by w takim kontekście określić nasze rodaczki? Hm, dość ciężko jest znaleźć jakieś jednorodne cechy, bo w przeciwieństwie do narodu francuskiego, u nas moim zdaniem różnica pokoleniowa jest dość istotna. Nasze mamy/babcie przeżywały szczyt swojej “kobiecości” w czasach siermiężnego PRL-u, kiedy trudno było o artykuły pierwszej potrzeby, a mimo to dbały o siebie na tyle, na ile były w stanie. Nie było rewolucji seksualnej, a nasi studenci buntowali się przeciwko reżimowi i antysemityzmowi, a nie tradycjonalistycznemu społeczeństwu. Teraz różnie u naszych mam/babć bywa z wyczuciem stylu, jako że niestety powszechny jest pogląd, że już nie ma się o co starać, a nowe ubrania to są dobre dla młodych. Jakże dramatyczny błąd! Tu akurat z pomocą przychodzą nam eleganckie Francuzki jak Sophie Marceau (51 lat!) czy Catherine Deneuve (73 lata!), które w niczym nie przypominają np. Krystyny Pawłowicz (65 lat – hmmm), a przez to mogą być cudowną inspiracją. Pokazują, że kobietą jest się całe życie, a nie tylko w tzw. wieku rozrodczym. I to akurat jest piękne. Ale ale, miało być o dekonstrukcji mitu.
No więc po przeczytaniu wszystkich tych bestsellerów i odkryciu, że ładnie mi w białej koszuli i że fajnie jest o siebie dbać, ale jednak croissanty mi nie służą, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego aż tyle pisze się o Francuzkach, a co więcej – dlaczego aż tyle się sprzedaje. Tu z pomocą przyszła mi wspomniana już Marie-Morgane Le Moel i jej “Cała prawda o Francuzkach”.
![]() |
źródło: styl.pl |
Cała prawda o Francuzkach
Autorka jest Francuzką, co uwiarygadnia jej krytyczne podejście do popularności tej nacji. W swojej książce opowiada o znanych i mniej znanych kobietach, które zapisały się na kartach francuskiej historii, szukając w ich czynach źródła popularnego mitu. Analizuje także znane umiłowanie Francuzów do flirtu, sztuki prowadzenia dyskusji i spotkań towarzyskich. Znajduje ich uwarunkowania historyczne, wykazując się dość szeroką wiedzą na ten temat. No i najważniejsze – zabiera się do mitu stylowej Francuzki, znajdując jego uzasadnienie w rzeczywistości. Opowiada, że wyczucie elegancji przypisywane narodowi francuskiemu ma swoje źródła w historii, a dokładnie odnosi się do dworu Ludwika XIV, pod którego rządami moda stała się sposobem na wyróżnienie się Francji na tle innych monarchii. Potem to rządy wspierały przemysł modowy, tekstylny, dzięki czemu teraz z żadnego innego kraju na świecie nie wywodzi się tyle marek luksusowych, co z Francji. Potem była Coco Chanel, o legendzie której już nawet nie ma co wspominać. Moda stała się we Francji wskaźnikiem sytuacji materialnej i klasy społecznej, więc i legendarna paryżanka zazwyczaj jest zasobna, dzięki czemu stać ją na wszystkie przymioty “szyku”. Jak pisze Le Moel, w tym całym szaleństwie można od Francuzek nauczyć się tego, żeby zawsze “pokazywać światu najlepszą wersję siebie” i to akurat do mnie przemawia.
Co jest fajne w stylu Francuzek?
Pozbyłam się niemal wszystkich książek o francuskim stylu – przekazałam dalej, dałam w prezencie, odłożyłam na najmniej dostępną półkę. Teraz z perspektywy czasu wiem, że wystarczyłoby kupić tylko “Całą prawdę o Francuzkach”, bo ona zawiera w sobie porządną dawkę wiedzy, plus esencję francuskiego szyku. Tak to już jest, że ja, Polka, która nie wyssała z mlekiem matki zamiłowania do białych koszul i czerwonej szminki, muszę się tego uczyć. Jednak jak na to spojrzeć z dystansu, to całkiem niezła przygoda i lekcja samoświadomości, którą polecam każdej nieco zagubionej w świecie mody i “kreowania” wizerunku dziewczynie. Co zatem warto zapamiętać?
A zatem, jeżeli chcesz być stylowa niczym najstylowsza z najstylowszych Francuzek, warto, abyś:
– dbała o siebie – nawet jak idziesz tylko po bułki do sklepu, spójrz w lustro i spraw, żeby ten obraz był co najmniej znośny 😉
– rozwijała się – Francuzi wychodzą z założenia, że kobieta atrakcyjna to taka, która ma coś ciekawego do powiedzenia. Czytaj, oglądaj, interesuj się światem, a wyjdzie Ci to na dobre.
– miała na uwadze jakość, a nie ilość – tak to już jest, że lepiej zjeść jedno pyszne ciastko, niż siedem średnich. Ta sama zasada odnosi się do ubrań, książek czy liczby zajęć w ciągu dnia. Warto patrzeć na to, co przyniesie nam jak najwięcej korzyści i przyjemności, a nie na to, co jest najdostępniejsze.
– była sobą – pozowanie na kogoś, udawanie czy aspirowanie do bycia kimś innym NIGDY nie popłaca, chyba że chcesz się dostać do jakiejś szemranej partii politycznej. Bądź sobą i dbaj o to, żebyś w każdej sytuacji była NAJLEPSZĄ WERSJĄ SIEBIE – oto zasada prawdziwie stylowych kobiet.
Podoba Ci się ten artykuł? Podaj dalej!