“Dzień Kobiet, Dzień Kobiet, niech każdy się dowie, że dzisiaj jest święto dziewczyneeek” – pewnie w niejednym przedszkolu zabrzmi dziś ta pieśń ludowa i na niejednym portalu/profilu zawiśnie powyższy plakat. Wszystko zgrane, ograne, omówione tysiąc razy, a jednak nadal jest o czym gadać.
Feminizm – tytułowe brzydkie słowo na “f” wywołuje wiele kontrowersji. Jak często się zdarza, dyskutują wszyscy, ale nie wszyscy wiedzą o czym. Nie wdając się w dyskusje ideologiczne i ograniczając się do chętnie łykanej przez internet skrótowości, warto przypomnieć, że feminizm to po prostu przekonanie o tym, że kobiety są równe mężczyznom. Nie, nie znaczy to, że powinny same wnosić fortepian na 10. piętro, chodzić bez staników, a mężczyźni karmić dzieci piersią itp. Złośliwe dowcipy i chichotanie czy przewracanie oczami na sam dźwięk słowa “feminizm” wynika głównie z niewiedzy, braku zainteresowania dotarciem do sedna problemu i lenistwem umysłowym. Wygodniej jest po 500 razy powtarzać te same stereotypy, niż przyznać się do tego, że nie chcemy, żeby nasza mama/siostra/żona zarabiała mniej od kolegi z pracy tylko dlatego, że jest kobietą i np. ma dzieci.
Nierówności między kobietami i mężczyznami w naszym świecie jest mnóstwo. Sama wielokrotnie doświadczyłam tego na własnej skórze i dlatego jestem (uwaga, uwaga…) feministką. Tak, jestem feministką. Uważam, że nikt nie ma prawa mi mówić, co mam robić ze swoim ciałem, a czego nie mogę. Uważam, że mój partner może się przyznać do słabości i nie umniejsza mu to męskości, a ja mogę się okazać silniejsza w jakiejś sytuacji życiowej i nikomu to nie zagraża. Uważam, że na wojnach cierpią głównie kobiety i dzieci, a sterują nimi mężczyźni. Uważam, że dziewczynki wcale nie muszą się bawić różowiutkimi Barbie i w wieku sześciu lat konturować twarzy, żeby dorównać kanonom piękna, a mój syn wcale nie musi kochać samochodów. Uważam, że się różnimy i nigdy nie będziemy tacy sami, ale to nie znaczy, że nie jesteśmy równi.
Byłam w tym roku na manifie. Co więcej, byłam na niej z moją mamą i moim synkiem, co wprawiło mnie w ogromne wzruszenie. Nie dość, że trzy pokolenia, do tego płciowo mieszane, to jeszcze idziemy rynkiem miasta w środku Europy, w kraju rządzonym przez konserwatystów i bijemy głośno w bębny, wołając “Feminizm zamiast wojen”. Warto było! Dodatkowo wpadł mi w ręce manifest tegorocznej demonstracji i ujęło mnie to, jak bliski jest tutejszo-blogowej wizji życia. Manifest ten wiąże obecną sytuację kobiet z konsumpcjonizmem i kapitalizmem, akcentując, że sytuację może poprawić jedynie zwrócenie się ku podstawowym potrzebom obywateli w państwie. Cytując za manifestem: “Pętla będzie się zaciskać dalej, dopóki (…) nie zaczniemy odbudowywać więzi społecznych opartych na współpracy i solidarności, na wzajemnym szacunku i równości, oraz na trosce o innych i o środowisko”.
Czy ktoś jeszcze uważa, że feminizm to palenie staników podczas jazdy traktorem?
Wszystkiego najlepszego dla wszystkich Kobiet 🙂