Spełnia nam się życzenie “Obyś żył w ciekawych czasach”. Na całym świecie dzieje się, oj dzieje. Nic tylko patrzeć i komentować, choć nie każdego to się tyczy. A już na pewno nie każdej. Do czego piję? Otóż popatrzcie na przykład na to zdjęcie:
![]() |
Źródło: www.nato.int |
A teraz pytanie: ile widać na nim kobiet? Krótka chwila zastanowienia i oto mamy odpowiedź: cztery. Tak jest! Cztery kobiety rządzące krajami na 52 uczestników szczytu NATO, który odbył się w tym roku w Warszawie. Niewiele, prawda? No ale, może ktoś powiedzieć, to przecież normalne, bo kobiet w polityce jest dużo, tylko nie zawsze je widać. Pełnią funkcje pomocnicze, są od “brudnej” roboty. lub po prostu pełnią inne funkcje. Zresztą temat braku widoczności kobiet w polityce jest dość ograny i właściwie wszystko już na ten temat powiedziano. Czyżby?
Całkiem niedawno w tygodniku “Wprost” popełniono artykuł o rosnącej feminizacji polityki. Na dowód przytoczono przykłady nowej pani premier Wielkiej Brytanii, Theresy May, Angeli Merkel rywalizującej z liderką populistycznej partii AFD czy żądnej władzy Marine Le Pen. Rzeczywiście, patrząc na Europę można odnieść wrażenie, że kobiety przejmują coraz więcej władzy, jednak to tylko pozory. Wszystkie te panie zmieściłyby się w jednym małym gabineciku, co nie umniejsza oczywiście ich pojedynczym wpływom. Niestety, zupełnie nie przekłada się to na sytuację tak zwanych zwykłych kobiet. A patrząc na polskie podwórko, poza kobietami-paprotkami w PiS-ie inne panie polityczki zmagają się z uprzedzeniami, seksizmem czy wręcz wrogością. Jak na łamach portalu natemat.pl opowiadała ostatnio posłanka Scheuring-Wielgus, jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszała na korytarzach sejmowych były słowa “niezła z ciebie dupeczka” (cały artykuł tu).
Tymczasem kobiety radzą sobie całkiem nieźle. Być może niejako przyzwyczajone do zmagania się z “męskim” światem wyrobiły w sobie nawyk zmierzania w stronę nadkompetencji – żeby nikt (w domyśle żaden mężczyzna) nie mógł im zarzucić braku przygotowania, doświadczenia czy słynnego już otrzymania pracy “przez łóżko”. Zdarza się więc, że tak jak Aung San Suu Kyi czy Hillary Clinton po wieloletnich staraniach odnoszą wreszcie spektakularny sukces. I co wtedy? Na przykład to:
![]() |
Źródło: www.washingtonpost.com |
O co chodzi? Otóż widzicie na zdjęciach Hillary? No właśnie, “Washington Post”, “Wall Street Journal” i kilka innych dużych gazet w Stanach nie okrasiło artykułu informującego o pierwszej w historii nominacji do kandydowania na urząd prezydenta USA kobiety jej zdjęciami. Sytuacja ta wywołała duże zamieszanie w mediach społecznościowych i choć gazety próbowały się tłumaczyć (tym, że samej Hillary na konwencji nie było), to jednak pozostał spory niesmak. W naszych – jak już ustaliliśmy – ciekawych czasach liczy się obecność w mediach. Im więcej, tym zazwyczaj lepiej. Tym samym niezamieszczenie czyjegoś wizerunku jest już działaniem na czyjąś niekorzyść. Co będzie dalej? Można się domyślać, że dalsza kampania wyborcza nie będzie łatwa, choć już teraz Clinton (Hillary, nie Bill) może mówić o ogromnym sukcesie.
Mocno już wyświechtane powiedzenie głosi, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, która nią kręci. Kryje się za tym przekonanie, że żaden pan nie podejmie ważnej decyzji bez akceptacji czy wręcz inicjatywy pani, ale niestety ta jakże urocza zasada odnosi się właściwie tylko do świata domowego. Tam kobiety mogą liderować, ile chcą, dążąc do perfekcji, ekologii i oszczędności. W świecie publicznym jest o wiele gorzej. Dość popatrzeć na niesmaczną batalię o prawo do DECYZJI o aborcji w Polsce. Mężczyźni (również przedstawiciele kleru), tłumacząc się dobrem kraju i troską o duszę/sumienie kobiety/lekarza/dziecka/płodu (niepotrzebne skreślić), w toporny sposób zmierzają do odebrania kobietom prawa do decydowania o sobie. Stąd wzięła się kontr-inicjatywa Ratujmy Kobiety i choć ją wsparłam, obawiam się, że nie będzie na tyle silna, by przeciwstawić się walczącym o tak zwane prawo do życia pod sztandarem okrutnych plakatów przedstawiających poronione płody.
Fakty mówią same za siebie – według badania przeprowadzonego przez firmę Zenger/Folkman kobiet-liderów jest nadal mniej niż mężczyzn, a im wyżej w hierarchii, tym gorzej dla płci pięknej. Co ciekawe jednak, kobiety są postrzegane jako liderzy bardziej skuteczni, prawi i sprawiedliwi (!) czy częściej podejmujący inicjatywę. Można mieć w związku z tym nadzieję, że jeżeli każda kobieta zainteresowana jakąkolwiek pozycją o charakterze okołoprzywódczym (poza domem oczywiście) będzie dbać o swoje kompetencje, rozwój i budowanie relacji, jest szansa, że mężczyźni w końcu się posuną i zrobi się dla nas więcej miejsca.
![]() |
Źródło: www.telegraph.co.uk |
Na koniec truizm – kobietom w dzisiejszych czasach nie jest łatwo, ale jak na to popatrzeć z większego dystansu nigdy nie było łatwo i zapewne nie będzie. Jednak nawet najwięksi konserwatyści nie są w stanie zatrzymać zmian następujących na całym świecie, co pozwala mieć nadzieję, że kobiet-liderek będzie coraz więcej. Dużo też w tej kwestii zależy od nas samych i naszej siły przebicia. Funkcjonując od kilku dobrych lat w biznesie wiem, że nad większością postaw można pracować, a poczucie kompetencji i doświadczenie dodają pewności siebie. Nie każda z nas musi być przedsiębiorczynią, polityczką czy liderką, ale każda z nas zasługuje na to, by realizować się w wybranej sferze działalności i być traktowaną z szacunkiem. A wywalczenie sobie tego świadczy o cechach przywódczych 🙂
Dzięki za komentarz, ale niestety nie zgodzę się z Tobą. Po pierwsze, przekonanie o tym, że kobiety dążą do podlegania to totalne średniowiecze i w dodatku brak szacunku do naszej – kobiecej – inteligencji. Po drugie, "zjawisko gender" nie oznacza, że płcie są mieszańcami, tylko że to, że rodzisz się mężczyzną lub kobietą fizycznie, ale psychicznie Cię to nie determinuje. Możesz kopać piłkę w różowej sukience lub lubić ładne przedmioty nosząc spodnie. Po trzecie, sformułowanie "kuchty domowe" jest krzywdzące i pozbawione szacunku do kobiet, które zdecydowały się zostać w domu, zamiast iść do pracy. Mają do tego prawo, to ich wybór, który wcale nie pozbawia ich prawa do uczestniczenia we władzy.
Podstawowa przyczyna tej sytuacji polega na tym, że kobiety, ich psychika, ich predyspozycje, dążą do podlegania, bycia przedmiotem opieki i… zachwytu. Męski punkt widzenia preferuje siłę i pragnie podziwu. Oczywiście to jest zjawisko statystyczne. I tu pojawia się zjawisko gender – płcie nie są czyste, bywają mieszańcami. Te męskie psychicznie kobiety pokazuję niesprawiedliwy podział władzy administracyjnej. Ale te, co na nią zasługują zawsze jednak cel osiągają. Kleopatra, Elżbieta I, Bona, Wiktoria, Golda Meir, Thatcher, Merkel, Clinton. Wymaganie, by kuchty domowe uczestniczyły we władzy jest nieporozumieniem.