Znacie to? Prowadzicie ciekawe, intensywne życie, a przynajmniej tak wam się wydaje. Robicie dużo fajnych rzeczy, rozmawiacie z interesującymi ludźmi, chodzicie w oryginalne miejsca. Aż nagle dopada was tak zwana codzienność – zmywanie, pranie, porządkowanie, wywiązywanie się z obowiązków – i uświadamia swoją banalność. Co ciekawe, przy odrobinie wysiłku można to wykorzystać na swoją korzyść, o czym zaraz.
W moim przypadku był to zepsuty kran. Nie działa już od jakiegoś czasu, a że ciągle było coś do zrobienia, jakoś nie składało się do jego naprawy. Właściwie jak się nie wchodziło do kuchni, to można było ignorować problem. No ale czasem trzeba coś zrobić, więc dochodziło do eskalacji emocji. Wzajemne oskarżenia, przepychanki, licytacje. Mniej więcej tak:
Ballada o zepsutym kranie
Był sobie raz dom ubogi nie bardzo,
W którym czułym słowem i miłością nie gardzą.
Cenią sobie wolność i idee szczytne,
Feminizm, prawa człowieka, gazety poczytne.
Raz w domu tym nastał niepokój srogi,
Oto kran w kuchni się popsuł, niebogi.
Gwałtu, rety, domownicy krzyczeć zaczęli,
Bo wtem jaki ich kanał spotkał dopiero pojęli.
Ni garnka umyć, ni wody nalać,
Wszak wszystko można by wtedy zalać.
Za głowę się złapał i mąż, i żona,
Gotowi tu niemal za chwilę skonać.
Nagle mąż poszedł po rozum do głowy,
„kran nam potrzeba kupić całkiem nowy.
Choć mieszkanie wynajmowane, wcale nie moje,
Trzeba przecież jakoś myć te naczynia Twoje.”
„Moje? – żona się oburzyła. – Jak to tylko moje?
Czyż nie są do tego i sztućce też Twoje?”
„No dobrze, dobrze” – mąż brnie w przegrane boje –
„Wszystko to nasze, lecz kłopoty Twoje.
Ty tu pracujesz i ogarniasz wszystko,
Więc musisz o to zadbać, moje biedaczysko.”
Żona poczerwieniała, dumą się uniosła,
Wstała, prychnęła, płaczem się zaniosła.
„Bo to zawsze jest wszystko na mojej głowie,
Choć przez życie razem idziemy po słowie.
Gdy dobrze się dzieje i słoneczko świeci,
Nie ma lepszej ode mnie, życie pięknie leci.
Jednak gdy nastanie dramat jakiś drobny,
Już do tamtego męża jesteś niepodobny.
Zajęty, zapracowany, nieobecny taki,
A dziecku trzeba gotować ziemniaki.
Nie patrzysz na innych, a tylko na siebie,
Gotowy tylko mamie iść pomóc w potrzebie.”
Jako że męża duma podeptana,
Odchrząknął, wyszedł i chodził do rana.
Chodził tak po świecie, dumając straszliwie,
Kto mu pod łóżko wrzucił to kłujące igliwie.
Kto mu się kazał żenić, i to z feministką,
Która na pół pragnie dzielić wszystko?
Radości i smutki, zadania, a jakże.
Kto ma na to siłę, pracując wciąż wszakże?
Przecież on wychodzić musi, autem w korkach stać,
A ona ma biuro w domu, kurka jego mać.
Tak więc mąż ten i żona oburzeni na siebie
Nie zauważali się nawzajem w potrzebie.
Choć jej było smutny, a on był przybity,
Na co dzień problem był płachtą przykryty.
Aż dnia pewnego syn ich, co miał dość kłótni,
Wyciągnął kieszonkowe, nie chcąc by byli smutni.
Wezwał hydraulika, kran już naprawiony,
Siedzą razem przytulone małżeńskie połowy.
Z tej ballady przydługiej morał mamy taki:
„Gdzie dwóch się bije, tam trzeci zapłaci”.
Na szczęście nie było aż tak dramatycznie, jak by to wynikało z mojej radosnej twórczości, ale sens chyba oczywisty? No właśnie. Pytanie tylko, gdzie w tym wszystkim zen?
Tak się złożyło, że czytam teraz książkę Jona Kabata-Zinna “Gdziekolwiek jesteś, bądź”. To znana pozycja, jednak mi jakoś umknęła, a teraz odkrywam ją z wielką ciekawością tego, co mi przyniesie. Z radością informuję, że lektura już zaczyna procentować 🙂 Nie jest to książka, którą się czyta szybko lub łatwo. Dotyczy uważności i świadomości i tego też wymaga – zdania pozornie proste zyskują na znaczeniu, gdy się o nich myśli. Zatem głównym sposobem na uważne przeżywanie jest rzecz pozornie najprostsza na świecie – oddychanie. Wdech i wydech ze skupieniem tylko na tej czynności, bez wykonywania innych działań w tym samym czasie. Kiedy więc doszło do eskalacji sytuacji i sama złapałam się na bezcelowym biciu kranu plastikową packą, zapaliła mi się czerwona lampka i… wyszłam z kuchni. Poszłam na balkon, usiadłam i zaczęłam oddychać. Powoli, spokojnie, świadomie. Po dwóch czy trzech minutach poczułam spokój, pogadałam z kim trzeba i jutro przychodzi hydraulik 🙂 To działa!
![]() |
źródło: plusyourlife.com |
Oczywiście zepsuty kran to banał, idiotyzm, drobnostka. Czasem jednak takie małe rzeczy dają mocno w kość i domagają się wykonania szeregu nudnych czynności, pokazując tym samym, że nasze życie nigdy nie jest aż tak fascynujące, żeby móc ignorować codzienność. Dzięki odzyskanemu spokojowi uświadomiłam sobie prawdziwe znaczenie tej całej sytuacji i podziękowałam jej za to, że umożliwiła mi przewartościowanie różnych wydarzeń w życiu. Poza tym zepsuty kran to dobry temat do szpitalnej rozmowy “o niczym”, co doceniłam odwiedzając bliską mi osobę.
Weekend przyniósł kilka niedobrych wiadomości. Choroba bliskiej osoby, bezsensowny zamach jednego idioty na grupę niewinnych ludzi w Orlando, świadomość tego, że coś ważnego mnie omija, coraz częstsze historie o zwyrodnialcach znęcających się nad zwierzętami i zadających sobie dużo trudu, aby to ukryć, zwykła (?) ludzka głupota itp. (kolejność przypadkowa). Czasem przeraża mnie świat, w którym będzie żyć moje dziecko, gdy urośnie. Co mogę jemu i sobie dać, żeby przez to przejść i czerpać z życia, co najlepsze? Spokój, uważność, świadomość, a one przychodzą wraz z oddechem. Dziękuję więc, panie Zinn, że mi o tym przypomniałeś i uratowałeś moje małżeństwo 🙂 Liczę, że nigdy o tym nie zapomnę.